Tajlandia i tygrysy- oswojenie z Bangkokiem.

Poniżej postaram się najwierniej opisać relację z mojego wyjazdu. Mam nadzieję, że niektóre informacje komuś się przydadzą. W razie wątpliwości piszcie śmiało na maila- postaram się odpowiedzieć na wszelkie pytania i doradzić w miarę możliwości 🙂

Tajlandia- wrzesień 2010

I. Bangkok.

Po długiej i dość męczącej podróży w końcu wysiadam na lotnisku w Bangkoku. Uderza we mnie fala gorąca, która zabiera resztki energii. Próbuję się jakoś odnaleźć w nowoczesnym i wielkim lotnisku, zupełnie nieporównywalnym do tego w Kijowie (no comment..). Na szczęście wszyscy mówią płynnie po angielsku i już wkrótce odbieram swój bagaż, wymieniam walutę i udaję się do informacji, skąd kierują mnie do postoju taksówek. Już po paru minutach przekonuję się o słynącej w tym kraju życzliwości jego mieszkańców. Pokazuję na kartce jakiś adres i numer telefonu Tajki, która zgodziła się nas przenocować. Na to pani rezerwująca taksówki wyjmuje swój telefon i mówi, że jak chcę to mogę od niej zadzwonić! W taksówce z kolegą próbujemy swoich sił w targowaniu. Jane- Tajka, do której jedziemy- mówiła mi, że nie zapłacę więcej niż 200B, a taksówkarz życzy sobie 500B! Po dłuższych negocjacjach schodzimy do 350B, żeby później dowiedzieć się, że należało po prostu poprosić kierowcę o włączenie licznika..

Na rzece Chao Phraya zawsze panuje duży ruch

W drodze jednak nawiązujemy miłą rozmowę, która wprowadza nas w nieznany jeszcze świat. Kierowca zwierzył się, że już od 10 lat pracuje w „lotniskowej” taksówce po 17 h 7 dni w tygodniu! I już od bardzo bardzo dawna nie miał wakacji.. Wszystkie pieniądze wysyła rodzinie na północy kraju, ale sam marzy, żeby kiedyś być właścicielem banku. Życzymy mu szczęścia i na pamiątkę zostawiamy nasze polskie pieniądze.

Wat Arun

Dojeżdżamy na nowoczesne osiedle, jednak zamiast Jane przyjmuje nas Chińczyk 🙂 Okazuje się, że nasza koleżanka musiała zostać dłużej w szkole, więc w tym czasie decydujemy się na spacer po okolicy z nowym znajomym- Chensu. Zabiera nas do pobliskiej „restauracji”. Piszę tak,bo ciężko jest w naszym rozumieniu nazwać restauracją uliczną budkę i pare plastikowych stolików z krzesełkami 🙂 Właśnie tam kosztujemy po raz pierwszy nieopisanie przepysznej tajskiej kuchni. Zajadamy się zupą z krewetek trochę niezdarnie posługując się pałeczkami. Na szczęście jednak mamy najlepszego nauczyciela- Chińczyka! A później jeszcze dziwny, zielony deser (przepraszam, ale inaczej nie umiem nazwać tego czegoś, z resztą wielokrotnie w Tajlandii jadłam coś i nie miałam pojęcia, co to jest) i do tego wszystkiego oczywiście sok ze świeżych ananasów. Mniam! A wszystko za zaledwie 40B!

Wat Phra Kaew

Najedzeni i zadowoleni spacerujemy po barwnych targach pełnych kolorowych artykułów, żab, różowych jajek i innych dziwnych rzeczy, których w ogóle nie znam. Jednak przede wszystkim na takim targu panuje niewyobrażalny tłok, kobiety kupują coś na obiad, a między stoiskami biegają bose dzieci. Mimo to już po chwili zauważam, że obowiązuje pewien porządek, dzięki któremu można swobodnie przemieszczać się wśród kupujących i sprzedających.

Stopy Wielkiego Buddy

Wieczorem poznajemy się bardziej i wymieniamy gorączkowo doświadczeniami z podróży. Ja jednak przede wszystkim wysłuchuję opowieści o Chinach, które mam nadzieję kiedyś odwiedzić oraz oczywiście o najpiękniejszych zakątkach Tajlandii, planując już po cichu kolejny przystanek 🙂

Wielki Pałac

Kolejny dzień i słoneczny poranek. Cały czas spędzamy na zwiedzaniu. Odwiedzamy muzeum medycyny, a później kierowca wynajętego tuk tuka wozi nas po najpiękniejszych świątyniach Bangkoku (10B od osoby). Wieczorem spacerujemy po China Town i kosztujemy najdziwniejszych potraw i smakołyków kuchni Wschodu. Decyduję się nawet spróbować konika polnego- nie jest tak źle 😉

 

W tuk tuku

Wąskie uliczki China Town

Ostatni dzień w stolicy Tajlandii i jeszcze moc wrażeń przed nami. W końcu zwiedzamy słynny Wielki Pałac i Świątynię Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Kaew). Aż trudno opisać to bogactwo, gdzie jednocześnie wszystko współgra ze sobą, a ogrom zdobień daleki jest od przesytu.

Trzeba wziąć kwiatek, zanurzyć w świętej wodzie i pokropić sobie głowę 🙂

Po południu kupujemy bilety do Krabi (350B) i spędzamy noc w kolorowym autobusie. I chociaż spóźniliśmy się na niego jakąś godzinę, to nic się nie stało, bo autobus też się spóźnił- dwie godziny 🙂 A po drodze mnóstwo przesiadek i przystanków na jedzenie, czyli najlepsza lekcja cierpliwości, bo w końcu jesteśmy na wakacjach. W efekcie nie dojeżdżamy do samego Krabi, tylko wysadzają nas w jakiejś dziurze. Spokojnie- nie ma strachu, bo zaraz podchodzi pan, który bardzo chętnie nas zawiezie, gdzie tylko chcemy. I oczywiście za dodatkową opłatą- 100B od osoby. W Tajlandii bowiem należy mieć poprawkę na odmienny od naszego tryb życia i przede wszystkim uśmiechać  się i nie przejmować „drobnostkami”, tylko zrelaksować i chłonąć każdą chwilę.

 

Kraaaaabi!!!!

Konkrety- czyli informacje dla podróżnych:

Nocleg: couchsurfing

Przykładowe ceny: obiad (40-80B), szaszłyki z mięsa, ośmiornic, itp (10B), przejazd Skytrain (zależnie od trasy, max 40B), przejazd tuk tukiem (ok. 30-40B), wstęp do Świątyni Szmaragdowego Buddy i Wielkiego Pałacu (350B), reszta świątyń raczej za darmo, wstęp do klubu (300B w tym drink), przejazd taksówką wodną (17B), masaż w Wat Pho (30 min-220B, 60 min-360B)

Na co uważać: taksówki są dość tanie, ale koniecznie każcie im włączyć licznik (!!!); przed Wielkim Pałacem bardzo często stoją ludzie i mówią, że dzisiaj nieczynne i że np. pokażą nam lepszą świątynię- nieprawda!- czynne codziennie do 16:00, ale koniecznie trzeba mieć zakryte ramiona i kolana. Poza tym o wszystko trzeba się targować. Wszelkie bilety najlepiej kupować na najbardziej turystycznej ulicy w Bangkoku- Kao San Road- ale nie w pierwszym biurze podróży, tylko najlepiej przejść kilka i wybrać ten, gdzie zaoferują najatrakcyjniejszą cenę (my płaciliśmy 350B). I tak potem wszyscy jadą tym samym VIP autobusem, który przyznam, że jest całkiem komfortowy. Pociąg do Krabi nie dojeżdża, a poza tym jest raczej drogi. Po rzece można się szybko i łatwo przemieszczać, należy jednak pamiętać, żeby nie korzystać z łodzi tzw. turystycznej, a tej, którą pływają miejscowi. Pierwsza kosztuje aż 500B, a jedzie tą samą trasą, podczas gdy druga zaledwie 17B. Wyglądają tak samo, a jedyna różnica jest taka, że turystyczna łódź ma niebieską flagę, a miejscowa pomarańczową. Nie martw się o bilety- na łodzi podejdzie babka i poprosi o pieniądze.

Na zakupy: koniecznie do MBK- można tam dojechać Skytrainem.

Amulety: przy Wat Mahathat- niezliczone medaliki, które, jak święcie wierzą, mają właściwości magiczne…

Szczury: są 😉

*10B=ok. 1zł

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: