Do Agry dojechałam pociągiem już po zmierzchu. Ten sam schemat powtarzał się później wielokrotnie. Najpierw targuję się z taksówkarzem i udowadniam mu, że te 50 km, za które chce wyciągnąć ode mnie zdecydowanie wygórowaną sumkę, to według mapy zaledwie 1 km. Co z tego wynika? Mapa na pewno kłamie, Hindus nigdy. Po półgodzinnych negocjacjach zostajemy „przyjaciółmi” i „my friend” zawozi mnie jednak do hotelu po wyjątkowej cenie- i to rzekomo tylko dla mnie 😉 Pogubiłam się trochę wśród tych nowych znajomości, które w większości miały na celu wyłudzenie ode mnie jak największej ilości pieniędzy. Nauczyłam się jednak przyjmować z uśmiechem i lekkim przymrużeniem oka te wszystkie opowieści o spalonym hotelu, zawalonym dworcu czy festiwalu, który blokuje jedyną drogę. Hindusi mają kłamstwo we krwi, o taaak- można to albo zaakceptować i dać się wciągnąć w tę grę słów lub lepiej w ogóle nie zapuszczać się na półwysep indyjski 🙂 Ich ziemia- ich zasady.
Jako że ruch drogowy jest zamknięty wokół samego Taj, co ma niby chronić zabytek, musiałam wysiąść wcześniej i dalej błąkałam się chwilę w ciemnościach szukając noclegu. Czułam bliskość czegoś monumentalnego, ale bardzo wysoki mur nie pozwalał na zobaczenie czegokolwiek. Kiedy już dotarłam do hotelu, byłam jakże mile zaskoczona- tym razem opłaciło się skorzystać z porady w Loney Planet. Za 600Rp spałam w czystym, przyjemnym pokoiku z ciepłą wodą i widokiem z dachu na cud świata. Nie mogłam się doczekać kolejnego dnia!
Wstałam o świcie. Nie mogłam przecież przegapić jedynej okazji ujrzenia sławnego Taj o wschodzie słońca. I chociaż było jeszcze chłodnawo, to stałam tam oniemiała z zachwytu i wpatrywałam się w grobowiec, który zmieniał barwy wraz ze zmieniającym się natężeniem i kątem promieni słonecznych. Niby cały czas ten sam, ale raz lekko różowy, czasem żółty, innym razem lśnił czystą bielą. Cóż za niesamowity widok!
Epoka Wielkich Mogołów. Cesarz Szahdżahan pogrążony w smutku po stracie ukochanej, która zmarła wydając na świat jego czternaste dziecko, postanawia stworzyć upamiętniający grobowiec. Przy budowli, nie mającej porównywalnego odpowiednika nigdzie na świecie, pracowało ponad 20 tys. robotników. Legenda głosi, że po skończeniu obcięto im kciuki, żeby nie mogli ponownie stworzyć podobnego dzieła. Dzisiaj tłumy przybywają do Agry, by podziwiać cud. I chociaż nie można oczekiwać tutaj ciszy ani samotności czy nawet spokoju, bo wokół kręci się mnóstwo „przewodników” i innych naganiaczy, to jednak nie można odmówić magii, która porywa czterysta lat wstecz i porusza serca odwiedzających. W końcu to Świątynia Miłości.
Jak w wielu miastach, tak i w Agrze znajduje się ogromny fort. Wszystkie są zbudowane z rozmachem i nieraz zgubiłam się w ich tunelach, przejściach czy salach. Ten jest szczególny, ponieważ pozwala obserwować z tarasów nie tylko całe miasto, ale przede wszystkim można spoglądać na widniejący w oddali jego skarb. Zapatrzyłam się w te cuda i dziwy, w przelatujące wokoło kolorowe papugi, w spokojną rzekę i poczułam wówczas po raz pierwszy, choć nie ostatni, ducha Indii. Kraju, gdzie chaos stanowi porządek, bieda codzienność, a kolorowy fałsz przykrywa naiwnie szarą rzeczywistość. W całej tej niezrozumiałej dla białego człowieka prostocie jest jednak coś prawdziwego, coś ludzkiego, co może zbliżyć nas do poznania samych siebie. Czyż nie wszyscy zostaliśmy ulepieni z tej samej gliny? Czy w końcu nie bylibyśmy tacy sami, gdybyśmy się urodzili i wychowywali w takich warunkach? Moja podróż stała się odtąd poszukiwaniem sensu w nonsensie i ludzkości w Indiach…
Ikona Indii, czyli cud nad cudy, a dalej smród i brudy. Dlaczego taki tytuł? W jednym zdaniu właśnie tak mogę podsumować zarówno Agrę jak i całe Indie. Hindusi nie dbają o skarby kulturowe, które przetrwały do naszych czasów. Przywykli do nieprzestrzegania jakichkolwiek reguł, więc szczęście tych zabytków, które objęte są ochroną z UNESCO. W innym wypadku już dawno popadłyby w ruinę, co też miało miejsce z samym Taj, zanim uległ renowacji dzięki lordowi George’owi Curzon. Nawet teraz wystarczy wyjść poza mury mauzoleum, gdzie kończy się porządek. Śmieci i szczury są na porządku dziennym, którego obrazu dopełniają żebracy i biegający boso chłopcy zapraszający do małych sklepików z tandetnymi pamiątkami.
Skrajności- सिरा czyli sira w języku hindi- takim słowem oznaczyłabym Indie.
W skrócie:
Transport: pociągiem z Delhi do Agra Cantt- 140 Rp w klasie sleeper. Pociągi jeżdżą dość często, a podróż trwa 3-4h. Wszystkich informacji udziela biuro turystyczne na pierwszym piętrze dworca w Delhi (który mieści się na końcu słynnej Main Bazaar Road).
Nocleg: hotel Sheela Inn- polecam! Czyściutko, ciepły prysznic, restauracja z dachu z widokiem na Taj. Cena 600Rp/ pokój 2-osobowy. Blisko do wschodniej bramy i punktu sprzedaży biletów.
Ceny: wstęp do Taj Mahal 750Rp (ochraniacze na obuwie, woda i transport z punktu sprzedaży biletów w cenie), do fortu 300Rp, poruszanie się po mieście rikszą przez pół dnia 200 Rp (130Rp należności + 70Rp napiwku dla sympatycznego starszego pana, który wytrwale pracował w upalne popołudnie), pre-paid taxi z dworca 120Rp.
Jedzenie: Aryan’s Taj Resort (hotel obok)- bardzo smacznie i miło, a ceny podobne jak wszędzie tzn. 60-200Rp/obiad.
Uważać na: naciągaczy, złodziei i oszustów, którzy zarabiają na niewiedzy turystów, czyli generalnie to, co wszędzie, tylko trochę bardziej 😉 Osobiście nie mam żadnych przykrych wspomnień z tego miasta, a wręcz przeciwnie- zachęcam do zatrzymania się w Agrze na jeden dzień!