Indie z perspektywy czterech łap

Pamiętam, jak wczesnym rankiem stałam na rogu pustych ulic w Ahmedabadzie. Długo czekałam, kiedy we mgle wielkomiejskiego smogu pojawił się Lalu, nieśpiesznie maszerując bosymi stopami po stertach ulicznych śmieci. Początkowo wystraszyłam się, że zerwałam biedaczysko wcześnie z łóżka, aż zapomniał butów założyć. Wyjaśnił mi jednak, że w ten sposób chce wypełnić swoją karmę. Otóż postanowił, że będzie chodził boso dotąd, aż stworzy profesjonalny ośrodek pomocy bezdomnym zwierzętom. Pomyślałam wtedy, że to dobry początek i zapowiada się owocna współpraca. Może poniekąd miałam rację, aczkolwiek prawda nie zawsze jest piękna.

Nasi kochani pacjenci 🙂

Zaczynałam zawsze o 9. Lalu ze „swoimi ludźmi” podjeżdżali pod mój hotel, skąd czekała nas długa droga do schroniska, szumnie zwanego kliniką. Przetaczając się powoli wśród niekończących się korków oraz mijających nas zaprzęgniętych wielbłądów i słoni,  co dzień zatrzymywaliśmy się na hinduską herbatkę z mlekiem. Uśmiechałam się wtedy szeroko, po czym wylewałam dyskretnie tą pyszną herbatkę za siebie. Gdybym była prawdziwym globtroterem, to wypiłabym ją nie z filiżanki, ale ze spodeczka, czyli wedle lokalnego zwyczaju. Ja jednak zadowoliłam się jednym łykiem woląc nie ryzykować problemów żołądkowych (chociaż i tak mnie w końcu dopadły…), tudzież innych nieprzyjemności.

Każde zwierzę ma szansę na całkowicie darmowe leczenie w klinice, której założycielem, właścicielem i fundatorem jest Lalu

Potrząśnij naszym światem i odwróć go do góry nogami, a znajdziesz się nie w Australii, lecz właśnie w Indiach, które po miesiącu podróży wciąż mnie zaskakiwały. W fundacji jedynym stałym pracownikiem jest Jagdish – pielęgniarz analfabeta. Do dziś zastanawia mnie, jak rozróżniał leki, niestety nie mogłam go o to spytać, gdyż nie posługiwał się angielskim. A jednak z całą pewnością mogę stwierdzić, że był najsympatyczniejszym człowiekiem, jakiego spotkałam w ciągu całej tej podróży. Nauczył mnie podstaw chirurgii i pokazał, jak dbać o drapieżne ptaki. Wspólnie wytężaliśmy siły niemal do północy skupieni na jednym tylko celu. Czy się opłaciło? Warunki pozwalały nam na wykastrowanie około siedmiu psów dziennie w mieście zamieszkałym przez ponad 300 tysięcy czworonogów. Jednakże moment, kiedy zwróciliśmy orła jego światu i pozwoliliśmy mu wrócić na wolność po ciężkiej rehabilitacji, pozwala mi odpowiedzieć – tak, dla takich chwil warto się starać.

Jagdish i moje pierwsze lekcje sterylizacji suki

To właśnie drapieżne ptaki stanowiły zdecydowaną większość naszych pacjentów. Przyczyna jest prosta – jako że w Indiach brakuje ogólnodostępnej rozrywki, dużą popularnością cieszą się konkursy w puszczaniu latawców. Efektem tego są poskręcane żyłki, zwisające z każdego drzewa w mieście i będące powodem poważnych okaleczeń ptaków. Już na wstępie pracy w ośrodku czekała mnie pierwsza operacja – amputacja skrzydła. Te ptaki, które już nigdy nie polecą, dostały szansę na dożywotni, spokojny dom w klinice. Co rano sadzano je na żerdzi, skąd bacznie obserwowały naszą pracę w schronisku.

Sęp i orzeł przedni

Po raz pierwszy miałam również okazję przyjrzeć się z bliska wielbłądowi. Jego poważna infekcja nosa była skutkiem okaleczenia metolowym kolcem, służącym do poskramiania zwierzęcia. Wewnątrz rany mnożyły się larwy, a okropny ból prowokował wielbłąda do agresywnego zachowania. Niestety, właściciel nie zgodził się na usunięcie przedmiotu z nosa. Na informację, że leczenie potrwa kilka dni, a nawet tygodni, również zareagował niechętnie. Miałam wrażenie, że oczekiwano od nas raczej cudu – w magiczny sposób mieliśmy w jednej chwili przywrócić zwierzę do zdrowia. Z drugiej jednak strony staram się zrozumieć ludzi, dla których ten wielbłąd jest jedynym źródłem utrzymania, a jego nawet darmowe leczenie wiąże się z kolejnymi tygodniami głodówki i żebractwa. I dlatego chyba tylko w Indiach możliwa jest tak absurdalna sytuacja – Lalu postanowił zapłacić właścicielowi za każdy dzień spędzony przez wielbłąda w klinice. Ciekawe, czy pacjent zdawał sobie sprawę, jak wielkie szczęście spotkało go w tym trudnym i niepojętym do końca dla nas świecie.

Infekcja nosa wielbłąda - do rany po metalowym gwoździu wdarły się larwy much

Poziom higieny w Indiach można uznać za gorzej niż marny. Niestety, świadomość zagrożeń wynikających z jej braku nie jest popularna wśród Hindusów. Pewnego dnia przyjechał do nas szczeniak z wścieklizną, bardzo popularną z resztą chorobą zakaźną w Indiach. Dla tego psa nie było już ratunku, jednakże do klatki z jego odchodami został natychmiast wrzucony kolejny psiak. Zszokowana tłumaczyłam, czym są drobnoustroje, jak się przenoszą i dlaczego tę klatkę trzeba bardzo dokładnie umyć i zdezynfekować. Po półgodzinnym wywodzie ktoś posłusznie wziął wiadro wody, wylał do klatki i przetarł starą szmatą. Dla nich było już czysto, a mi opadły ręce.

Okruszek - mój ulubieniec 🙂

Jednej niedzieli Lalu postanowił zabrać wolontariuszy na wycieczkę. Nie jestem pewna, czy do końca wiedział, co mówi, używając tego słowa. Po męczącej jeździe przez wyboiste, polne drogi pośrodku dosłownie niczego, trafiliśmy na gospodarstwo rolne. Tam, zarówno dzieci, jak i dorośli, zajęci byli pracą i codziennymi obowiązkami, zupełnie oderwani od reszty świata. Dowiedziałam się, że jest to dom starości dla krów. Ponieważ eutanazja jest zabroniona, państwo wyznacza całe mnóstwo takich ośrodków, gdzie niedołężne i stare zwierzęta, które nie radzą już sobie na ulicy, mogą pozostać do końca swych dni. Koniec ten jest jednak bliższy, niż mogłoby się wydawać. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, akurat przepędzano krowy z jednego pastwiska, na drugie. Widok przerażonych i wychudzonych zwierząt ścisnął mnie za serce – na rzekomym „pastwisku” nie rosła trawa, brakowało jedzenia i wody. Nie wspomnę o opiece medycznej – w oborze w tragicznych warunkach dogorywała jedna z krów. Bezsilność sprawiała, że nie mogłam dłużej znieść tego obrazu cierpienia. Niestety, prawdą jest, że to właśnie święte krowy mają najbardziej marny żywot spośród wszelkich istot zamieszkujących Indie – kraj chociaż piękny, lecz jakże przy tym okrutny i boleśnie niezmienny.

Dom starości dla krów, gdzie są przetrzymywane wychudzone i okaleczone zwierzęta niemalże bez jedzenia czy dostępu do jakiejkolwiek opieki medycznej

Odosobniony świat, czyli niewielkie gospodarstwo oddalone o kilometry od cywilizacji - szpitala, szkoły, sklepów

Chociaż widziałam dobre intencje pracujących w schronisku ludzi, to jednak brak fachowej wiedzy medycznej oraz wielu ważnych leków mocno ograniczały możliwości pomocy zwierzętom. Cały sukces opiera się na współpracy wolontariuszy – weterynarzy i studentów – którzy przyjeżdżają tam i przekazują swoją wiedzę. Lalu zapytał się kiedyś, czy umiemy pomóc psu z nowotworem – wydawało im się, że przy odpowiednich lekach można w kilka dni wyleczyć raka lub choroby serca. Ponieważ do lecznicy trafiały najczęściej zwierzęta w ciężkim stanie, zdarzało się, że leczenie było bardziej przypadkowe i niepewne, przez co niekiedy mogli nawet bardziej zaszkodzić, aniżeli pomóc pacjentowi. Wszystko to uświadomiło mi, że weterynaria w Indiach właściwie nie istnieje.

Wtem z rozmyślań wyrwało mnie głośnie dudnienie. Zdawało mi się, że słyszę grzmoty piorunów, a to tylko małpy goniły się nad naszymi głowami, przeskakując po blaszanym dachu kliniki…

Langury, jak to małpy, lubią przeszkodzić w najmniej oczekiwanym momencie

Rozwścieczonej małpie lepiej ustąpić drogi 😉

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: