Weterynaria, jak wiadomo, jest trudną nauką. Wymaga ogromnej wiedzy, ale też dobrej praktyki, wyczucia i wprawnego oka. Aby poznać bliżej naszych pacjentów, często uczymy się na martwych zwierzętach, zdobywając za każdym razem wiedzę, której nie zastąpią żadne książki czy zdjęcia. Na wieść o padłym słoniu w Moholoholo na moment zapanował popłoch i wielkie poruszenie. Mieliśmy raptem dziesięć minut, żeby przygotować się do wielu godzin pracy wśród uporczywych much i wyniszczającego upału. Z jednej strony zawsze napawa mnie smutek, kiedy spotykam się ze śmiercią zwierzęcia. Z drugiej zaś doceniam tę nieczęstą okazję zajrzenia do wnętrza tych osobliwych roślinożerców, zwłaszcza, że tylko czterej studenci mieli możliwość wzięcia udziału w sekcji.
Jazda jeepem na miejsce przeznaczenia należała do wyjątkowo ekstremalnych, zważywszy na to, że staliśmy z tyłu na pace wyginając się na wszystkie strony, aby tylko uniknąć zderzenia z wystającymi w gęstym buszu gałęziami. Na miejscu pomagało nam dwudziestu miejscowych, którzy wykroili aż 2,5 tony mięsa dla kociaków i sępów w naszej klinice – przecież w przyrodzie nic nie może się zmarnować. Ja natomiast zniknęłam „w środku” poszukując narządów wewnętrznych pomiędzy ogromnymi wręcz jelitami i z fascynacją odkrywałam zagadki dzikiego świata zwierząt.

Zdaję sobia sprawę, że nie wszyscy mają ochotę oglądać martwego słonia i dlatego wstawiam tylko to jedno zdjęcie. A jak weterynarze są zainteresowani szczegółami, to zapraszam do kontaktu.
Ze względu na spore gabaryty ciała, cała akcja zajęła wiele godzin, chociaż nie pamiętam dokładnie ile. Wiem natomiast, że kiedy kończyliśmy, był już środek nocy, a wokół panowała zupełna ciemność, w której nie sposób było nic dostrzec. Wokoło rozstawione były samochody z włączonymi silnikami i światłami, co miało nie tylko ułatwić nam pracę, ale przede wszystkim odstraszyć potencjalnych intruzów, którzy zwabieni zapachem świeżego mięsa z pewnością czaili się w pobliżu i czekali na swoją kolej. W końcu kości i wnętrzności pozostawiliśmy w buszu – za pewne ku radości hien i innych mięsożerców.

W przyrodzie nic nie ginie - mięso martwego słonia starczy na co najmniej miesiąc, aby wyżywić kociaki w ośrodku
Jak się później okazało, intensywny zapach krwi martwego słonia zwabił nie tylko zainteresowanych tanim posiłkiem. Wracając samochodami załadowanymi mięsem, zostaliśmy zaskoczeni przez potężnego samca słonia – prawdopodobnie brata zmarłego, który pojawił się nagle z głuchej ciemności w świetle reflektorów. Olbrzym miał zdecydowanie nieprzyjazne nastawienie i ruszył w naszą stronę wachlując ogromnymi uszami i wymachując trąbą. Woń zmarłych krewnych wywołuje u słoni agresję, a że są od nas znacznie większe i o wiele szybsze oraz silniejsze, to jest się czego bać. Nasz kierowca bez żadnego ostrzeżenia wdepnął gwałtownie pedał gazu i wyminęliśmy zwierzę w ostrym zakręcie. Na szczęście nie miał ochoty nas gonić – ufff…

Jazda nocą przez busz z wonią świeżej krwi ciągnącą się za samochodem wiąże się z ryzykiem spotkania drapieżników, ale nie tylko
Walka z kłusownictwem, ekspansją cywilizacji i w związku z tym zagrożeniem wielu gatunków zwierząt jest bardziej skomplikowaną sprawą, niż zdawałam sobie dotąd sprawę. Stosuje się przy tym przeróżne techniki, mniej lub bardziej niebezpieczne. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że nad głowami niczego nieświadomych mieszkańców afrykańskiego buszu przelatują pociski i toczy się walka o życie i o fortunę oczywiście. Kenijski prezydent na znak protestu spalił całą odzyskaną kość słoniową wartą kilkanaście milionów dolarów. Niestety, niewiele to zmieniło w prostych umysłach zabijających, których nierzadko głód i bieda zmusza do tak okrutnych czynów. Z kolei południowoafrykański rząd zdecydował się sprzedać kość słoniową, co z początku wywołało u mnie zniesmaczenie. Okazuje się jednak, że kiedy olbrzymie kły zostały rozesłane w świat, ich cena spadła do tego stopnia, że kłusownikom przestały się opłacać dalsze polowania (a dodam, że wytropienie i postrzelenie słonia proste nie jest i wymaga kosztownego sprzętu). W ten sposób w Kenii wciąż ratuje się pojedyncze sztuki, podczas gdy w RPA słoni jest obecnie za dużo jak na dostępną im do życia powierzchnię, która jest niczym, jeśliby porównać do czasów, kiedy całe stada przemierzały kontynent od jego południowego krańca aż po Tanzanię i Kenię. Stworzyło to kolejny problem, bowiem ci ogromni roślinożercy przemieszczają się niszcząc po drodze wszelką roślinność i wieloletnie drzewa. Ekosystem zmienił się do tego stopnia, że z kolei zaczęło brakować pożywienia dla innych zwierząt i tym sposobem wyginęły niektóre gatunki antylop, a także ptaków.

Czy można powiedzieć, ile warta jest utrata piękna tego świata? Tutaj lwica, która wyrwała się z uścisku morderczych drutów.
Na tym przykładzie chciałam Wam przedstawić, drodzy Czytelnicy, jak skomplikowana jest każda próba chronienia zagrożonych zwierząt. Nasza Ziemia staje się coraz uboższa za każdym razem, kiedy bezpowrotnie ginie ostatni osobnik swojego gatunku. W świecie przyrody, do którego choć raz wtrącił się człowiek, bardzo ciężko jest zaprowadzić z powrotem właściwy porządek i równowagę. Wśród znanych, a także kontrowersyjnych metod trzeba szybko wybrać tę, która będzie skuteczna – zanim będzie za późno.
Mar 25, 2012 @ 17:46:41
Niesamowita opowieść, niesamowite przeżycia.
Mar 26, 2012 @ 18:16:05
Osobliwy sposób walki z kłusownikami, ale najważniejsze, że skuteczny. Ciekawa przygoda z dreszczykiem.