Dzikimi zwierzętami interesuję się już od dawien dawna, ale nie trzeba być ich znawcą, aby wiedzieć, że potrafią pokazać pazury. Każdy pewnie słyszał historie ludzi, którzy zanadto obdarzyli swoich podopiecznych zaufaniem i zapłacili za to nieraz nawet najwyższą cenę. Niby każdy o tym wie, że dzikie zawsze będzie dzikie, a jednak na widok tak pięknych stworzeń bardzo szybko się o tym zapomina, traktując je jak domowych czworonogów. Niestety ja również miałam okazję po raz pierwszy przekonać się, jak niebezpieczna jest praca, o której marzę od dziecka. Choć teraz myślę, że lepiej dostać taką lekcję od ocelota, niż na przykład gdyby miał to być lew…
Jeden z ostatnich dni na wolontariacie. Cieszyłam się przygodą, która mnie spotkała i chciałam, aby nasze rozstanie z Millie było wyjątkowe. Niestety, kotka od samego rana była bardzo nerwowa i niespokojna. Co chwilę odwracała się patrząc na mnie przenikliwie i wydając pomruk, który nie zwiastował niczego dobrego. Czułam się wówczas bardzo nieswojo i próbowałam uspokoić ją głosem. Dałam jej więcej swobody,w końcu całkiem nieźle szło mi już przedzieranie się przez dżunglę, mogłam dostosować się do jej tempa. Kiedy jednak ocelotka rozpędziła się w stronę terenu należącego do Gato (pumy) musiałam zaoponować. Zatrzymałam się, linka się naprężyła, a ja stanowczo powiedziałam – No mas Millie! (dalej nie!). Kotka próbowała pociągnąć mnie w swoją stronę, ale kiedy zdała sobie sprawę, że nie zmienię zdania, odwróciła się i spojrzała na mnie w taki sposób, że wiedziałam już, co za chwilę się wydarzy.
Wiedziałam, a jednak nie potrafiłam się temu sprzeciwić, zrobić cokolwiek, choćby krok w jej stronę. Stałam jak wryta i jak z oddali słuchałam własnego krzyku, który echem poniósł się po lesie. Przerażona przywiązałam smycz do drzewa i odeszłam, aby obejrzeć ranę. Krwawiła, ale niezbyt mocno. Trzy kły zostawiły ślad na moim udzie. Nie bolało, a jednak nie mogłam uspokoić oszalałego serca. Musiałam odczekać i opanować emocje – czekał mnie jeszcze powrót z Millie do klatki, a byłyśmy jeszcze bardzo daleko. Dwie, trzy godziny jak nic.
Tamto wydarzenie wiele mi uświadomiło, ale nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mogłabym zrezygnować. Porzucić mój pomysł na życie, największą pasję, której tak wiele poświęciłam. Wzięłam się w garść i nauczyłam się, jak radzić sobie z kotką, kiedy ta ma swoje humory. Prawda jest taka, że miała do nich pełne prawo. W końcu to za sprawą ludzi została zniewolona, nie można jej więc obwiniać za tak naturalne zachowanie. Jest dzika, a jej miejsce jest na wolności – dopiero wówczas tak naprawdę zrozumiałam, jak wielką krzywdę jej wyrządzono. I choć początkowo się bałam, to przed odjazdem umiałam już zapanować nad podobnymi sytuacjami w taki sposób, aby nie stała się żadna krzywda ani jej, ani też mnie.
Totalnie za to nie potrafiłam sobie poradzić ze sprytem chytrych małp. Kiedy gromada czepiaków, albo saimiri skakały roześmiane nad naszymi głowami, nie mogłam z zachwytu oderwać od nich wzroku. Gdy jednak pojawiały się kapucynki, w pośpiechu zbierałam wszystkie moje rzeczy i szykowałam się na odparcie ataku rzezimieszków. Wystarczyła bowiem chwila nieuwagi, gdy odchodziłam zrobić zdjęcie motylom lub dziwacznym robalom, a już za chwilę musiałam łapać moje rzeczy rozrzucane z plecaka po całej okolicy. I choć miałam na wyposażeniu procę do odstraszania, to jednak w moich rękach okazała się ona być całkowicie bezużytecznym narzędziem.
Jedna z kapucynek – eks samiec alfa zdetronizowany przez innego osobnika, uwielbiał śledzić mnie z Millie i potrafił podążać za nami przez cały dzień, co pewien czas zaczepiając. Jego celem były moje kanapki i banany, które niosłam na plecach i dobrze wiedział, gdzie szukać przysmaków. Zdarzyło się raz, że tenże małpiszon o imieniu Boogeyman, postanowił się zabawić i… zrobił mnie w konia. Jak co rano wyprowadziłam Millie przed klatkę, aby zając się sprzątnięciem odchodów po nocy i wyczyszczeniem misek. Kotka chlipała świeżą wodę, a ja byłam tak zajęta, że nie zauważyłam, kiedy małpa zeszła z drzew na ziemię. Kiedy wreszcie się obejrzałam, byłam zamknięta w środku, a Boogeyman szczerzył do mnie zęby. Kłódki zamykały się na zatrzask, a sprytny samiec wyrzucił gdzieś kluczyki. Jak teraz sobie to przypominam, to myślę, że musiało wyglądać to dość zabawnie – dziewczyna w klatce, która krzyczy coś niezrozumiale i szarpie za siatkę, a po drugiej stronie rozbawiona kapucynka, która rozrzuca zawartość torby, rozbija telefon oraz dobija aparat fotograficzny, zerkając co i raz dla uciechy na głupie, nieporadne, dwunożne stworzenie 😉 Tym razem, nie obyłam się bez pomocy z zewnątrz, ale jest to jedna z tych historii, która najbardziej zapadła mi w pamięci z wolontariatu w Boliwii… Będę chyba musiała tam wrócić, aby wyrównać rachunki i nabić tę małpę w butelkę! 😉
Mar 12, 2013 @ 14:46:37
niezła historia z tą małpką, uśmiałam się 😉
Mar 17, 2013 @ 21:52:23
heh mnie nie było do śmiechu, jak widziałam moje rzeczy rozrzucane wszędzie wokół… 😉