Chongqing na ostro

Chengdu słynie głównie z tego, że można tam zobaczyć pandy w dużej ilości. To w zasadzie jedyna większa atrakcja tego miasta, dlatego wszystko co tylko możliwe, jest w pandy. Tak też wyglądał mój hostel. Na ścianach pokoju widniały rysunki pand. Kubeczki w pandy na podstawkach – a jakże – również z ich wizerunkiem. Do tego sztućce – z pandą na rękojeści. Nawet na sedesie namalowana była panda! Panował tam gorszy pandziowy kicz niż w ośrodku, z którego wracałam. Wreszcie jednak autobusem wymalowanym w czarno-białe miśki dotarłam na dworzec kolejowy,gdzie ostatecznie pożegnałam się z pandami.

Mr Panda Hostel

Mr Panda Hostel

Gigantyczny dworzec kolejowy z obowiązkową odprawą i bramkami jak na lotnisku.

Gigantyczny dworzec kolejowy z obowiązkową odprawą i bramkami jak na lotnisku.

Pewnie tylko nieliczni z Was słyszeli kiedykolwiek o Chongqing (czyt. czon-cing). Ot, jedna z wielu chińskich metropolii. Tych większych. Wygląda jak jeden gigantyczny plac budowy o powierzchni równej powierzchni Austrii. Już teraz w całej aglomeracji mieszka bagatela 32 mln mieszkańców! W dodatku Chongqing powstaje od nowa z wielkim rozmachem na – o zgrozo – starych, zabytkowych miasteczkach, które zostają zrównane z ziemią bez najmniejszych sentymentów. Są one wchłaniane przez miejskiego potwora i szacuje się, że do 2020 roku Chongqing będzie liczyło 200 mln ludzi. Dowiedziałam się tego oglądając dokument Planete+ na parę dni przed przybyciem, gdy szukałam taniego noclegu oraz informacji o lotnisku. I… troszkę się przeraziłam.Głównie dlatego, że mam niezwykły dar gubienia się i doszłam do wniosku, że tak gigantyczne skupisko niekumających po angielsku ludzi, którzy posługują się nietypowym alfabetem, może sprzyjać moim niefortunnym zdolnościom. Na szczęście nie było aż tak źle – w końcu od czego jest komórkowy translator 😉

Wagonikiem na drugą stronę Jangcy

Wagonikiem na drugą stronę Jangcy

Panorama miasta

Panorama miasta

Trafiłam do uroczego hoteliku, który przypominał stare chińskie zabudowy. Zaraz obok znajdowało się 9-piętrowe „centrum handlowe” w podobnym stylu z kawiarniami i europejskimi restauracjami na samej górze oraz tradycyjną kuchnią poniżej. Oczywiście na obiad wybrałam tę drugą opcję. Jedyny problem jak zwykle stanowiło menu w chińskich znaczkach, które nic a nic mi nie mówią. Tym razem zaszalałam i za około 10 zł zamówiłam sobie sushi 🙂 Na migi.

P1080247

P1080223

W Chongqing nie ma zbyt wiele do zwiedzania – akurat na jeden dzień, który mi pozostał do wylotu. Niestety, sama nie miałam szans, aby połapać się w komunikacji miejskiej. Pozostało mi zatem zmniejszyć zasięg zainteresowań i ruszyć na piechotę, czyli tak jak lubię najbardziej. Niestety, szybko okazało się, że prowizoryczna mapka w przewodniku Lonely Planet ma zasadnicze błędy i w sumie na niewiele mi się zdała. Zmuszona sytuacją, w jakiej się znalazłam, wymyśliłam nowy sposób na poruszanie się po mieście – zrobiłam sobie fiszki. Poprosiłam znającą co nieco angielski Panią w hotelu, aby na karteczkach napisała mi po chińsku nazwy miejsc, do których chcę dotrzeć. Po drugiej stronie już po swojemu zaznaczyłam sobie, co jest czym. Z całym plikiem wyruszyłam na miasto i co zakręt pytałam kogoś z tłumu o drogę, pokazując mu moje wskazówki. W ten sposób najpierw dotarłam do jednej z ostatnich buddyjskich świątyń, jakie ostały się w tej metropolii. Pomyśleć, że kiedyś zajmowała ona połowę miasta, a teraz ginie w wielkomiejskiej dżungli otoczona przez drapacze chmur i  świeci pustkami w środku.

P1080276

P1080278

P1080288

Sweet focia z roześmianym buddą musi być ;)

Obowiązkowo sweet focia z roześmianym buddą;)

Takiego boga to strach się bać :]

Takiego boga to strach się bać :]

Szukając pamiątek dla znajomych i rodziny, z lokalnych targowisk zawędrowałam do… carrefour’a. Z zewnątrz – niby taki sam jak u nas. Zawartość jednak kompletnie inna. Podobnie jak na ryneczku i tam większości artykułów spożywczych nie umiałam nawet nazwać, ale w markecie były one hermetycznie zapakowane, więc miałam szansę przewieźć je do Polski. Od tego momentu pochłonęło mnie włóczenie się po sklepach spożywczych i wrzucanie do koszyka co dziwniejszych różności. Przywlokłam w ten sposób bambusy nadziewane farszem, kwadraciki tofu, piekielnie ostry sos, papryczki syczuańskie, kilka rodzajów herbat, makaron ryżowy (wiem, że u nas też można kupić, ale wierzcie mi – to nie ten sam smak), żelowe cukierki i parę innych rzeczy, które z trudem dały się upchnąć w plecaku. Wywołały za to sporo frajdy i śmiechu przy rozpakowywaniu z bliskimi oraz tym bardziej przy próbie rozszyfrowania chińskich opisów ich przyrządzenia 🙂

P1080340

Ciekawe, co tym razem jest w środku?

Ciekawe, co tym razem jest w środku?

Wędrując tak, dotarłam wreszcie do portu, gdzie doczekałam zachodu słońca i zdecydowałam się na rejs statkiem po zmroku. Panorama oświetlonego miasta podziwianego z perspektywy rzeki Jangcy nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia w porównaniu z niesamowitym Szanghajem. Jednakże wycieczka i tak bardzo się udała za sprawą pewnej grupy przyjaciół. Kiedy tylko zobaczyli, że jestem sama (i jedyna białogęba na całym statku), natychmiast przysiedli się do stolika i zaczęli zamawiać herbatę oraz przystawki, których koniecznie musiałam popróbować. Niekiedy szczerze się uśmiechałam, czasem jednak musiałam robić dobrą minę do złej gry, żeby nie sprawić im przykrości. Miałam w tym już pewne doświadczenie, bo podobne sytuacje zdarzały mi się wcześniej wielokrotnie. Nieraz byłam pod wrażeniem chińskiej gościnności, mimo że w dużej mierze wynikała ona pewnie z czystej ciekawości „egzotycznym gościem z daleka”. A że Chińczykom znacznie lepiej się w ostatnich czasach powodzi, to czemu nie mieliby fundnąć obcej osobie zagadanej na ulicy paru tradycyjnych dań w zamian za miłą pogawędkę? Niestety, nigdy nie pozwalali mi za siebie zapłacić, zupełnie jakby miała to być ujma na honorze.

P1080341

P1080378

Na mój stary, lekko zdezelowany telefon (przypominam, że potłukła mi go małpa w Boliwii) w Chinach patrzyli z lekkim zdziwieniem. Tam już małe dzieciaki śmigają na samrtfonach i tabletach, które na szczęście posiadają aplikację słownika. Tylko dzięki tym wynalazkom cywilizacji mogłam nawiązać nowe znajomości z miejscowymi, którzy koniecznie chcieli mnie poznać (oraz mój numer telefonu i e-mail nie wiadomo w jakim celu ;)). Tak też poznałam się z trojgiem przemiłych ludzi na zdjęciu poniżej, których imion niestety już nie pamiętam. W zasadzie nie pamiętałam ich nawet przez chwilę. Oni mojego też… Po rejsie poszliśmy na pikantną kolację. Syczuan słynie z ostrej kuchni, ale Chongqing bije go dwa razy na głowę! Na dwa kęsy wypijałam szklankę Nestea i tylko dzięki temu nie wypaliło mi dziury z żołądka na wylot. Mowa o hotpocie – słynnym regionalnym daniu. Podaje się go tylko w wybranych restauracjach, których stoliki mają wgłobienia z podgrzewaczem po środku. Stawia się na to wielkie misy z przegródkami wewnątrz. Każda z takich przedziałek jest wypełniona pikantnym sosem i papryczkami dla podkręcenia atmosfery. Następnie wybiera się z karty dań najróżniejsze przekąski, które wrzucamy do „gara” i gotujemy. Jako że nie znam chińskiego, wybór zostawiłam moim nowym znajomym. Wśród tego, co zamówiliśmy, były dziwne grzybki z długą nóżką i malutkim kapeluszem, ogórki, małe jajka – nie wiem czyje, sporo zieleniny również nieznanego mi pochodzenia, jelita, żołądki, parówki, paluszki mięsne i cała masa różnych rzeczy, które nie wiem, czym były i nie wiem, jak smakowały, bo wszystko było jak dla mnie tak samo piekielnie ostre. W dodatku przysmaki te wyślizgiwały mi się za każdym razem, gdy tylko usiłowałam wydobyć je pałeczkami z dość głębokiego naczynia. Oczywiście wywołało to niepohamowane rozbawienie Chińczyków, którzy ostatecznie zlitowali się nade mną i od tamtej pory prześcigali się między sobą w nakładaniu mi jedzenia na talerz.

Tak zakończył się mój ostatni dzień w Chinach – nawet teraz uśmiecham się, gdy sobie o tym przypominam. 🙂

Jeszcze przepis na hot-pot:

1. Przyotuj naczynie z piekielnie ostrym sosem i jeszcze bardziej pikantnymi papryczkami

1. Przygotuj naczynie z piekielnie ostrym sosem i jeszcze bardziej pikantnymi papryczkami

2. Wybierz dodatki, które w nim ugotujesz

2. Wybierz dodatki, które w nim ugotujesz

3. Jeszcze najważniejsze - doborowe towarzystwo

3. Jeszcze najważniejsze – doborowe towarzystwo

4. Smacznego!

4. Smacznego!

Kulturalnie w Chengdu

Rozstanie z pandami i ich opiekunami było trudniejsze, niż się początkowo spodziewałam. Każdy z Chińczyków chciał koniecznie mojego maila i numer telefonu, podarowali mi skromne upominki i przygotowali wyśmienitą kolację pożegnalną. Przy wyjeździe z hotelu uprzejmy właściciel poczęstował mnie ciasteczkiem z pandą. Poza tym zrobiło się jakby cieplej, nawet słońce wyjrzało zza gór, więc bardzo się ociągałam z tym wyjazdem, ale w końcu trzeba było zebrać manatki i ruszyć w drogę powrotną. Ponieważ byłam już obcykana w zasadach funkcjonowania miejscowych busów, więc nawet rozmawiając tylko  na migi (chociaż mam wrażenie, że oni i tak rozumieją wszystko na opak) dość sprawnie i szybko dotarłam do Chengdu. Problem zaczął się zaraz po wyjściu z autobusu w tej ogromnej metropolii.

P1070908

P1070924

Dzień wcześniej zarezerwowałam sobie nocleg w miejscowym hostelu dla podróżników. Przepisywanie adresu w chińskich znaczkach nie miało sensu, więc tak jak do tej pory – zrobiłam zdjęcie aparatem, które później pokazałam taksówkarzowi. Pomyślał, pokiwał głową, coś burknął pod nosem i odjechał. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam machać na następnego – w tak ogromnym mieście taksówek przecież nie brakuje. Scenariusz jednak się powtórzył. Pięciokrotnie. Aż w końcu podszedł do mnie młody Chińczyk całkiem nieźle mówiący po angielsku i skoncentrowany na tym, żeby tylko mi pomóc. Okazało się, że hostel choć w centrum, to znajduje się na jednokierunkowej ulicy i kierowcom nie chciało się jechać naokoło. Tau zaproponował, że podjedzie ze mną taksówką do najbliższego punktu i dalej zaprowadzi mnie pieszo. Zaskoczona życzliwością obcego człowieka, wsiadłam razem z nim do auta.

P1070944

W Chinach od samego początku czułam się bardzo bezpiecznie. Po ostatniej podróży po Ameryce Południowej różnica była kolosalna. Nie znam drugiego tak dużego i jednocześnie spokojnego miasta jak Szanghaj, co jest niewątpliwie sporą ulgą dla samotnie podróżującej kobiety. Tak jak obiecał, Tau zaprowadził mnie do samego hostelu. Tam kupiłam bilet na pociąg na następny dzień i zaczęłam dopytywać się o spektakle w miejscowej, z resztą słynnej na cały świat, operze syczuańskiej. Przypadkiem okazało się, że rodzina Tau prowadzi największą ( i najdroższą ) operę w całym Chengdu. Jeden telefon i byliśmy zaproszeni na wieczorny pokaz. W dodatku za darmo! Nie mogłam odmówić takiego zaproszenia 🙂

P1070994

Do wieczora było jednak dużo czasu, więc kiedy Tau wrócił na zajęcia na uczelni, ja postanowiłam zjeść coś dobrego i powłóczyć się po okolicy. Z tym pierwszym udało mi tylko się w połowie. Każde menu było wyłącznie po chińsku, więc nie zostało mi nic innego jak wybierać dania na chybił trafił. Zazwyczaj trafiałam coś bardzo obrzydliwego, niepodpadającego pod europejskie smaki albo z kolei niezwykle pysznego, choć wciąż egzotycznego. Jedzenie było na szczęście bardzo tanie, więc mogłam sobie pozwolić na małe eksperymenty.

Wykwintne menu - co wybierasz?

Wykwintne menu – co wybierasz?

Świątynie i stare miasto wyglądały podobnie jak w Szanghaju. Co prawda klucząc po zakamarkach całego kompleksu wlazłam przez przypadek do sypialnio-jadalni mnichów, z której zostałam natychmiast przepędzona, ale poza figurkami rozmaitych bożków o bojowych minach nie znalazłam nic ciekawego. Zrobiłam zapasy chińskiej herbaty, którą z resztą oszczędnie popijam do dziś i odpoczywałam w parku, gdzie miejscowi ćwiczyli, grali w szachy lub inne, nieznane mi gry albo po prostu siedzieli i wsłuchiwali się w odgłosy przyrody puszczane z ukrytych w krzakach głośników.

Herbata kwiatowa - jedna z moich ulubionych!

Herbata kwiatowa – jedna z moich ulubionych!

Pan uczył mnie tradycyjnego parzenia herbaty - niestety niewiele z tego zrozumiałam...

Pan uczył mnie tradycyjnego parzenia herbaty – niestety niewiele z tego zrozumiałam…

Miejscowy park i miejsce relaksu

Miejscowy park i miejsce relaksu

Zupełnie nie tak wyobrażałam sobie operę w Chinach. W zasadzie nie ma ona nic wspólnego z wydarzeniem kulturalnym w naszym rozumieniu. Będę bliżej prawdy, jeśli powiem, że był to tak jakby pokaz sztuczek, choć niekiedy bardzo efektowny, ale jednak bardziej przypominający cyrk. Były i akrobacje, ale też głośne śpiewy (albo raczej przeszywające na wskroś niezrozumiałe jęki) oraz kabaret, z którego oczywiście niewiele zrozumiałam. Był też pan, który naśladował bzyczenie pszczół. I pani, która opowiadała historie za pomocą cienia jej własnych rąk. Gwoździem programu były jednak słynne maski, które aktorzy zmieniają w ułamku sekundy w sposób niedostrzegalny dla ludzkiego oka. Podczas całego występu pięknie ubrane Panie nieustannie dolewały gościom herbaty i częstowały orzeszkami. Na widowni zaś turyści stanowili zdecydowaną mniejszość, co świadczy tylko o tym, że tego rodzaju atrakcje są bardzo popularne wśród miejscowych. Dwie godziny występów upłynęły niespodziewanie prędko, a kiedy wyszliśmy na zewnątrz, całe miasto było już efektownie oświetlone.

P1080043

P1080052

P1080079

P1080105

P1080132

widownia opery

widownia opery

P1080154

Przedszkolaki z naszej paki

Może zacznę od początku. Gdy przyjechałam do Bifengxia Panda Base zdziwiło mnie, że jestem tutaj jedyną studentką. Poznałam tylko Meghan z USA, która robiła badania do swojego doktoratu. I ani pół białej twarzy więcej. Jak się później dowiedziałam, miałam sporo szczęścia dostając się na te praktyki. Maila do Pani Dyrektor działającej w fundacji finansującej tenże ośrodek znalazłam grzebiąc któregoś dnia w Internecie. Odpisała parę miesięcy później, gdy byłam jeszcze w Boliwii. Dopiero tu na miejscu odkryłam, iż chińscy weterynarze omyłkowo zrozumieli, że znam się z tą, jak się okazuje, ważną w szeregach kobietą i tylko dlatego pozwolili mi uczestniczyć w praktykach. W dodatku całkowicie za darmo (musiałam tylko sama się utrzymać). Cóż, uznałam, że lepiej będzie nie wyprowadzać ich z błędu – zyskałam dzięki temu wyjątkowe przywileje 😉

DSC_6362

Pora na lekarstwa – maluszek kurczowo trzyma się drzewa.

Przez pierwszą połowę pobytu byłam całkowicie pochłonięta samicami w rui. Po półtorej tygodnia nastała jednak cisza. Nadejście wiosny obsunęło się nieco w planach, więc i pandy nie wykazywały zainteresowania nałożonym na nie programem rozmnażania. Miałam więc czas przyjrzeć się bliżej 6 – miesięcznym maluchom, które przeniesiono tymczasowo do kliniki. Tylko że… Chińczycy zaczęli ukrywać je przede mną. Z podejrzeniami wtargnęłam na salę operacyjną, gdzie akurat robili badanie USG. Usłyszałam, że nie mogę tam przebywać, co nie powiem, ale dość mnie wzburzyło. To ja wkładam tyle trudu i lecę tysiące kilometrów, żeby usłyszeć trzaśnięcie drzwiami przed nosem?! Zdecydowałam się na poważną rozmowę z weterynarzami. Efektem była półgodzinna narada, z której oczywiście nic nie zrozumiałam. Na koniec przekazano mi jednak, iż mogę zajmować się małymi pandami z zastrzeżeniem, iż mam trzymać buzię na kłódkę i tym bardziej nie pisać o tym w Internecie. O czym? – pytam ich. To wielka tajemnica – wszystkie młode są chore.

P1060154

Ulubione miejsce Ye Ye i świetny punkt widokowy

Objawy: biegunka i wymioty. Temperatura w normie. Lekkie odwodnienie. Małych pandziątek było w sumie siedem. Zwłaszcza dwa były w cięższym stanie. Badanie PCR wskazało na infekcję rotawirusem. Zamówiono surowicę odpornościową, niestety dla jednego z maluszków przesyłka przyszła za późno, biedactwo zmarło w nocy. W ośrodku zapanowała nerwowa atmosfera, a ja mogłam doświadczyć, czym jest praca w komunistycznym państwie, które decyduje nawet o corocznym przychówku pand wielkich. Co więcej, wszelkie podawane leki były opisane wyłącznie w chińskich znaczkach! Nazwy powszechnie stosowane w medycynie jak i nazwy łacińskie były dla nich obce, więc miałam spore problemy z rozszyfrowaniem nawet podstawowych informacji. W ostateczności najlepszym (i jedynym) sposobem na dojście do porozumienia okazał się być internetowy translator.

DSC_6369

W pracy

Przez resztę pobytu opiekowałam się młodymi pandami. Oznaczało to nie tylko podawanie leków, ale też dbanie o drakońską higienę. Poza obowiązkami miałam też sporo czasu na zabawy z tymi przytulaśnymi miśkami, które podążały za mną krok w krok i natychmiast wspinały się po nogawkach na kolana. Nie mogłam długo oprzeć się ich słodyczy i przyznaję się, że skradły moje serce. Szczęśliwie wszyscy mali pacjenci czuli się już dobrze, gdy wyjeżdżałam. Dodam tylko, że zdjęcie z małą pandą i 5 minut zabawy z nią kosztuje dla turysty aż 500 zł. Ja miałam je za darmo tylko dla siebie. Wrażenia – bezcenne.

P1060083

Choć mają już pół roku, to wciąż ich głównym pożywieniem jest ciepłe mleczko.

Pod koniec mojego pobytu przeprowadzaliśmy jeszcze rutynowe badanie zdrowia dorosłych pand. Miałam wówczas okazję poćwiczyć wkłucia dożylne. Ku mojemu zaskoczeniu wszystkie zwierzaki grzecznie wystawiały łapy przez kratki i zaciskały je na specjalnym metalowym kołku. Opiekunowie podawali im kawałki jabłka lub marchewki, a ja w tym czasie mogłam trochę „pogrzebać” igłą, gdyż znalezienie żyły nie szło mi tak szybko, jakbym chciała. Przed samym wyjazdem przyszłam jeszcze pożegnać się z moimi podopiecznymi oraz z serdecznymi ludźmi, których tu poznałam. Chińczycy są niezwykle gościnni, a przed odjazdem każdy z nich podarował mi drobny upominek. Byłam mile zaskoczona i obiecałam, że jeszcze kiedyś ich odwiedzę. Może w przyszłym sezonie?

P1060879

P1060895

Ciekawski nosek

P1060923

Pandzie figle

P1060988

Jestem słodki i wiem o tym!

P1070217

Jedna huśtawka a tyle radości

P1070191

Leżakowanie

P1070151

Moja wesoła gromadka

P1070089

P1070052

Po 2 godzinach zabawy małe pandy zasypiają gdzie popadnie

P1070244

P1070253

Ich ulubionym zajęciem jest trenowanie wspinaczki, nawet po moich nogawkach

P1070276

I’m so happy!

P1060980

P1070783

P1070835

P1070867

P1070330

Ktoś tu chyba pił mleczko?

DSC_6382 (3)

My best memories :*

Panda Love Story

Ona – w średnim wieku, ale zadbana i poukładana. On – inwalida optymista. W dzieciństwie złamał nogę i za późno trafił do szpitala, jedyną możliwością była amputacja. Mimo to, nie stracił pozytywnego nastawienia do świata. Poznali się przypadkiem, gdy zamieszkali po sąsiedzku. Najpierw były ukradkowe spojrzenia przez wspólne okno, w końcu on zdecydował się zrobić pierwszy krok. Hana, zawsze nieskazitelnie piękna, tylko kusiła, nie dając nic w zamian. Dan długo znosił humory starszej pani, zanim ta w końcu zaakceptowała jego zaloty, ale nawet wtedy kazała mu czekać. Tylko ona wiedziała, kiedy nadejdzie ten wyjątkowy dzień.

P1030892

Hana bardzo pragnęła dziecka. Miała wielkie nadzieje w zeszłym roku, ale niestety nic z tego nie wyszło. Tym razem była zdecydowana zrobić wszystko, aby tylko doczekać się potomka. Kiedy jednak w końcu pozwoliła Danowi się zbliżyć, przyszło rozczarowanie. Jego kalectwo okazało się być definitywną przeszkodą na drodze do ojcostwa. Emocje wzięły górę, wywiązała się kłótnia i Hana ostentacyjnie wyprosiła go ze swojej sypialni. Wkrótce potem  zaczęła żałować i długo nawoływała Dana, ten jednak się nie pokazał. Prawdę mówiąc, po tym wszystkim co między nimi zaszło, bał się nawet spojrzeć w jej stronę.

P1050025

Czas mijał nieubłaganie, miała tylko 36 godzin na zajście w ciążę. Jeśli się nie uda, następna szansa będzie dopiero za rok. Chociaż w jej wieku, może już nigdy. Poszła na całość – randka w ciemno. Długo się kręciła, zanim podeszła do Bena, ale w końcu zdecydowała się nawiązać kontakt. On jednak nie był zbytnio zainteresowany tą znajomością, pochłonęło go raczej objadanie się liśćmi bambusa. Zniecierpliwiona, Hana rzuciła wprost jednoznaczną propozycję. Skorzystał. Ale coś było nie tak, nie zaiskrzyło. Hana obawiała się, że to nie wystarczy. A czas upływał…

P1040732

Urocza starsza dama wróciła do siebie, wzięła kąpiel, odświeżyła się i przemyślała sytuację. Ucieszyła się, kiedy zobaczyła Dana. Chociaż miała już niewiele czasu, postanowiła zaryzykować i dać mu jeszcze jedną szansę. Spędzili razem kilka pięknych godzin, emanując odwzajemnionym uczuciem. Jednak wszystko co piękne, szybko się kończy, a Hana wiedziała, że Dan nie da jej tego, czego tak bardzo pragnie. W końcu zdecydowała się na ostateczne rozstanie i nawet fikołki czy inne akrobacje Dana nie mogły jej już przekonać.

P1040691

Franka poznała przez koleżankę jeszcze tego samego dnia. Zbliżał się już wieczór i za chwilę miała znów stać się zwykłym Kopciuszkiem. Tym razem nie traciła już czasu, tylko od razu rozpoczęła swój uwodzicielski taniec. Frank był jeszcze młody i niezbyt doświadczony, ale to była jej ostatnia nadzieja. Na początku wszystko szło dobrze, lecz nie wiadomo kiedy, nagle doszło do ostrej wymiany zdań i rękoczynów. Upokorzona i zlekceważona uciekła.

P1050309

P1050321

Po tym incydencie potrzebowała ochłonąć, nabrać oddechu, odespać. Hana przemyślała wszystko jeszcze raz i postanowiła dać Frankowi drugą, ostatnią szansę. To była dobra decyzja, tym razem wszystko poszło jak należy. Po tak emocjonującym dniu najlepsze, co można zrobić, to leżak, bambus i relaks przy basenie. Odtąd żyje wciąż nadzieją, że za 4 miesiące wreszcie zostanie mamą.

P1040902

P1040501

W spektaklu wystąpili:

Hai Zi  w roli Hany

Dai Li w roli Dana

Bai Yang w roli Bena

Fu Long w roli Franka

 

ZA KULISAMI:

Za pomocą tej krótkiej historyjki chciałam Wam przedstawić moje zmagania w usiłowaniu zrozumienia spraw sercowych u pand wielkich. Opowieść ta jest w całości oparta na faktach, tylko ubrana w nieco bardziej przystępne słowa. Pozwoliłam sobie zamienić imiona na te, których sama używam w myślach, gdyż niestety wciąż mam problem z zapamiętaniem prawdziwych. W zasadzie, to ciągle zapominam również imion ludzi, z którymi tutaj pracuję, ale nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu, gdyż oni także nie potrafią spamiętać mojego (a mam na imię Natalia – jakież to skomplikowane :P).

P1040489

Jak już pisałam w poprzednim poście, samice tych wyjątkowych zwierząt są zdolne do zapłodnienia tylko raz w roku przez średnio 36 godzin. To bardzo niewiele, dlatego w tym ośrodku nad narodzinami nowych pokoleń ściśle współpracują specjaliści z różnych dziedzin – biotechnolodzy, biolodzy i weterynarze. Prowadzą ścisłe obserwacje behawioru zwierząt, gdyż wykazują one szereg zachowań świadczących o ich statusie hormonalnym. Na przykład samce w  sezonie rozrodczym znaczą teren… obsikują drzewa, stojąc na rękach, czyli „do góry nogami”. Samice zwykle ocierają się miejscami intymnymi o różne krawędzie, a także pluskają w wodzie. Przypomina to trochę małe dzieci bawiące się w wannie – cóż, mówiłam już, że pandy to prześmieszne stworzenia, więc nawet ich rytuał godowy jest dość zabawny.

P1030539

Wraz z pojawieniem się pierwszych zmian w zachowaniu samic, rozpoczynają się codzienne badania ich moczu na obecność hormonów. Czasem dodatkowo wykonuje się waginoskopię. Wszystkie te zabiegi mają na celu wykrycie owulacji i tym samym optymalnego momentu krycia. Na tym problemy się jednak nie kończą. Pandy są wybredne i nie wdają się w intymne gierki z byle kim. Czasem samicy nie odpowiada samiec, innym razem na odwrót. Nie wiadomo do końca, na jakiej podstawie wybierają sobie partnerów. Dlatego nasza Hai Zi (Hana)  została przedstawiona wielu osobnikom. I choć kolejne próby kończyły się niepowodzeniem, to dopiero na końcu udało się osiągnąć sukces. Gdyby tak się nie stało, konieczna by była inseminacja, czyli sztuczne zapłodnienie. Tym razem jednak zakończenie było bardziej pomyślne dla pandy, nieco mniej dla głodnej wiedzy studentki weterynarii 😉 Niemniej miałam szczęście pracować przy tej samicy na wszystkich etapach przez cały tydzień, a nawet poprowadzić własne badania. To był dla mnie bardzo pracowity, ale też owocny okres, w którym tak wiele nauczyłam się o zwierzętach, o których jeszcze niedawno nie wiedziałam prawie nic. A doprawdy – fascynujące są te stworzenia!

P1070280

Na straganie w dzień targowy

Mam już takie przyzwyczajenie, iż podróżując po egzotycznych zakątkach świata, są dwie rzeczy, które koniecznie muszę zrobić. Po pierwsze, zawsze pakuję kostium kąpielowy, nawet jeśli nie planuję pobytu nad morzem. Po prostu uwielbiam pływać i wychodzę z założenia, że nigdy nie wiadomo, może akurat w pobliżu będą gorące źródła albo piękne jezioro i nabiorę ochoty na głębszą eksplorację terenu? Po drugie zaś, kiedy znajdę się w nowym miejscu, zawsze szukam lokalnego straganu. Takiego, gdzie miejscowi zaopatrują się w najpotrzebniejsze rzeczy, przy okazji udając się na ploteczki i pogaduszki z sąsiadami. Wierzcie mi, ale wbrew pozorom właśnie w takim miejscu można się bardzo dużo dowiedzieć o odwiedzanym kraju, poznać miejscowe smaki i zapachy, wdać się w kurtuazyjną rozmowę z Panią sprzedawczynią, która zdziwiona będzie próbowała wytłumaczyć, czym jest ten aromatyczny proszek w woreczku albo ziemniakopodobne białe kulki. W Tajlandii na przykład, na lokalnych targowiskach widziałam rzeczy najbardziej dziwaczne i niezwykłe, których nawet nie potrafię nazwać. W Boliwii znalazłam największy uliczny market na świecie, można się tam zaopatrzyć dosłownie wewszystko, od liści koki, po własny, przed chwilą ukradziony telefon. W Peru natomiast na takim targu oprócz skosztowania pysznego białego sera i najlepszego w smaku awokado, można też zjeść tani obiad i rozsmakować się w najpyszniejszych sokach ze świeżych owoców w przeróżnych kombinacjach (nawet teraz na samą myśl ślinka mi cieknie ;)).

Ponieważ ostatnią niedzielę miałam wolną, więc postanowiłam wykorzystać ten czas i poszwędać się po najbliższym miasteczku. O ile można tak nazwać mieścinę liczącą raptem 1,5 mln mieszkańców. Ot, jedno z wielu, zwykłe i nieturystyczne miasto w Chinach.  Jednak ma w sobie to coś.

Tym razem przedstawiam Wam galerię i zapraszam na popołudniowy spacer do Chin.

P1050463

P1050471

P1050473

P1050460

P1030816

P1030794

P1030731

trójkołowiec

P1030784

bardziej niż plecaki popularne są tu wielkie wiklinowe kosze

P1030651

typowy środek transportu, jakim się najczęściej poruszam

P1030701

P1030834

na mieście pełno jest identycznych, małych klatek, w których trzymane są piękne ptaki – to dla mnie smutny widok

P1050544

P1030881

Mimo, że Chińczycy rzucają wszystko pod siebie, miasta tutaj nie są aż tak tragicznie brudne. To zasługa nieustannie pracujących sprzątaczy.

P1050571

W dzień wolny miejscowi spotykają się na deptaku i grają w karty lub warcaby (nie w chińczyka :P). Przechodząc obok jestem zawsze zapraszana do współuczestnictwa, niekiedy przyłączają się nieznani sobie ludzie.

P1050563

P1050569

Podobnie jak w Indiach i tutaj latawce są bardzo popularną rozrywką.

P1050567

P1050581

P1050552

Uliczne przekąski – arbuz lub ananas za ok. 1 zł

P1030657

P1030678

naleweczki

P1030679

produkcja makaronu

P1050525

Znacie ten owoc?

P1030718

P1030712

supermarket

P1030721

makaron i cośtam jeszcze

P1030722

suszona kałamarnica?

P1030855

P1030858

P1030856

Pan patroszy świeżo ubite coś ze zdjęcia powyżej, a gołąbki… obawiam się, że też do jedzenia…

P1030860P1030867

P1030879

P1030870

P1030872

gotowane jajka w posypce

P1030878

P1030882

P1030883

wodorosty?

P1050457

Uliczne przekąski – tym razem mięsne szaszłyki

P1050479

znowu „coś”

P1050507

po prawej chyba makaron

P1050512

to mi wygląda na głowy jakiegoś gryzonia… chyba nie chcę wiedzieć…

P1050519

ciasto ryżowe

P1050384

po zachodzie słońca tradycyjnie wszystko musi się efektownie świecić

P1050392

Ten lampion zaniósł moje życzenie wysoko pod niebo chińskim bogom.

P1030789

Życie intymne pand

Panda wielka – symbol pokoju, ulubieniec świata, wielokrotny zdobywca pierwszego miejsca w rankingu na największego słodziaka wśród zwierząt. Nie miałam jak dotąd okazji poznać jej osobiście. Ale choć sama uległam czarowi licznych zdjęć w internecie opisanych samymi „achami” i „ochami” , to jednak zastanawiałam się, w czym tkwi prawdziwy urok tych miśków. Czy małe tygryski lub słoniątka nie są co najmniej równie cudowne? Otóż pewnych detali zdjęcie oddać nie może. O tym, że pandy zasługują na bycie numerem jeden wśród gromady czworonogów przekonałam się już w parę minut po dotarciu do Bifengxia Panda Base. Proszę Państwa, proszę sobie wyobrazić tego całkiem sporego misia na zdjęciu poniżej, jak biegnie wywijając każdą łapą w inną stronę, a co dwa – trzy kroki robi fikołki! Albo wbiega na górkę, aby zaraz się z niej turlikać i tak w kółko. Później zaś macha i kłapie pyskiem walcząc z wyimaginowanym przeciwnikiem. A na koniec wspina się na drzewo, żeby za chwilę niezdarnie z niego spaść głową w dół, po czym pobiec dalej jak gdyby nigdy nic. Nieważne czy duże czy małe, pandy swoim zachowaniem natychmiast wzbudzają powszechne rozbawienie i dlatego cały świat postanowił za wszelką cenę ratować je przed wyginięciem. Tylko jak to zrobić, jeśli pandy zapomniały o podstawowym prawie przetrwania gatunku – rozmnażaniu?

P1020712

Hua Mei urodzony w San Diego Zoo świetnie wdrapuje się na drzewa

P1020716

Schodzenie jednak wychodzi mu znacznie gorzej – tutaj zsunął się po gałęziach głową w dół…

P1020717

… lądując w końcu na ziemi

P1020687

Aport!

P1030523

I jeszcze parę fikołków!

Rozród pand od lat budzi zainteresowanie naukowców, gdyż różni się znacznie od fizjologii zwierząt domowych. Chęć do rozmnażania wykazują one tylko na wiosnę, przy czym samice zachodzą w dwu – trzydniową ruję tylko raz do roku. Oznacza to, że w pozostałe 363 dni są bezpłodne. Długość ciąży nie jest jednoznacznie określona, bo mieści się w szerokich ramach 95-160 dni (choć znany jest i przypadek ciąży trwającej aż 324 dni!). To dlatego, że u pand występuje zjawisko zwane opóźnioną implantacją. Oznacza to, że zapłodniona komórka jajowa przez 1,5-4 miesięcy „pływa” w drogach rodnych samicy, a dopiero po tym czasie implantuje się w ścianie macicy zaczynając dalszy podział i rozwój. Dlatego tak ciężko jest przewidzieć datę samego porodu , a także w ogóle zdiagnozować ciążę.

P1030105

Słodziak

P1020929

Pandy mają duże wybiegi i zawsze otwarte domki, gdyż są aktywne zarówno w dzień jak i w nocy

P1020997

yummy!

Zwykle rodzi się jedno młode późnym latem. Zdarzają się jednak bliźnięta, a nawet trojaczki. W naturze jednak matka wybiera najsilniejszego potomka porzucając pozostałe, gdyż nie jest w stanie zaopiekować się większą ilością potomstwa. W bazie naukowej, w której obecnie pracuję, opracowano skuteczną metodę, dzięki której możliwe jest odchowanie całego miotu. Rozwiązanie jest w gruncie rzeczy proste. Matka zajmuje się jednym z bliźniąt, podczas gdy weterynarze opiekują się drugim. Co kilka dni robią zamianę podrzucając matce pierwszą pandzię, a zabierając drugą. Zapewnia to optymalne warunki zwierzakom i równe szanse na start w dorosłość. Oba noworodki częściowo dorastają na naturalnym mleku matki jak i na mleku zastępczym.

P1030253

Maluchy w swoich przepychankach są bardzo nieporadne i robią to w jakby zwolnionym tempie

P1030137

Przedszkole

P1020764

P1020857

Uboga dieta bambusowa nie pozwala na zbytnie wydatkowanie energii w ciąży i laktacji, dlatego młode pandy są najmniejszymi noworodkami spośród wszystkich ssaków za wyjątkiem torbaczy i rosną bardzo wolno. Dojrzewają płciowo w wieku 5-7 lat, po czym wydają na świat własne potomstwo. W warunkach naturalnych zwykle jest to raz na dwa lata, jednak tutaj młode są odstawiane od matek wcześniej i dlatego samice mogą zachodzić w ciążę nawet co roku. Jednakże tylko 1/3 samców żyjących w niewoli ma zachowane zachowania płciowe. Dodam, że pandy wybierają sobie partnerów w szczególny sposób, co znaczy po prostu, iż nie wszystkie samice są atrakcyjne dla samców. Stąd liczne problemy w rozmnażaniu tych zwierząt w niewoli. Obecnie najskuteczniejszą metodą zapewniającą zapłodnienie w sytuacji, gdy nie dochodzi do naturalnego krycia, jest sztuczna inseminacja. Nasienie pobrane metodą elektroejakulacji jest odpowiednio selekcjonowane i następnie przechowywane w ciekłym azocie. W ten sposób może przetrwać wiele lat, co pozwala wykorzystać nasienie nawet od nieżyjących już samców i zapewnia odpowiednią pulę genetyczną, którą wymieniają się wszystkie współpracujące ze sobą ośrodki trzymające pandy. Czy te wszystkie działania zapewnią jednak przetrwanie gatunku? Pytanie to pozostaje bez odpowiedzi, gdyż nie jesteśmy w stanie zwiększyć liczby młodych rodzonych na wolności, a pandy, jak widać, niespecjalnie się przejmują swoim losem i czającą się groźbą całkowitego wyginięcia. Obecnie w rezerwacie Wolong prowadzi się „trening” małych pand mający przystosować je do życia w naturze. Póki co jednak wszelkie próby wypuszczenia zwierząt zakończyły się niepowodzeniem i szybką ich śmiercią.

P1030023

Jest leżaczek, jest bambus, jest cool!

P1020737

P1020907

Nie ma to jak popołudniowa drzemka, każdy to wie

P1030132

Jestem tutaj, ponieważ szczególnie interesuje mnie rozród gatunków zagrożonych i możliwości współczesnej medycyny, która może być dla nich ratunkiem. Okres luty – marzec to dopiero początek sezonu wśród pand, gdyż jego szczyt przypada raczej na miesiące marzec – kwiecień. Przygotowania ośrodka polegają na stałym monitorowaniu samic, co umożliwi w miarę szybkie rozpoznanie zbliżającej się rui. W związku z tym codziennie zbieram mocz, a następnie w świetnie wyposażonym laboratorium (sponsorowanym przez USA) badam poziom hormonów płciowych. Niekiedy dodatkowo robimy waginoskopię, czyli badanie błony śluzowej pochwy. Można to bez przeszkód wykonać przez kratki, pandy są świetnie wyszkolone i za jabłuszko lub marchewkę kładą się jak na stole ginekologicznym. Wszelkie zabiegi pokrywają się z obserwacją behawioru zwierząt, gdyż wykazują one szereg interesujących zachowań płciowych, o których jeszcze napiszę. Będę miała dużo szczęścia, jeśli uda mi się wziąć udział w inseminacji przed wyjazdem – teraz wszystko w rękach pandzioszków. Czekamy! 🙂

P1020642

Bifengxia (czyt. bi-fung-sia) Panda Base

P1020897

P1030412

P1020825

Szanghaj – Perła Orientu

Pierwsza gigantyczna metropolia, której ulicami miałam okazję się przechadzać. Z początku nie wiedziałam, co sądzić o tym mieście. Gdzie nie spojrzeć, piętrzyły się drapacze chmur obok 30 – piętrowych, starych bloków. Powybijane szyby, odrapane ściany i wiszące dosłownie wszędzie pranie raczej dawały przygnębiający obraz. Jednakże ulice były czyste, a zza rogu co chwilę wychylały się przeszklone, nowoczesne biurowce. Tak przywitał mnie Szanghaj, do którego, zupełnie przez przypadek, trafiłam w dniu bardzo ważnego dla mieszkańców Państwa Środka święta – Chińskiego Nowego Roku. Za kilka godzin miliony Azjatów miały obwieścić nadejście roku Węża, o czym przypominały pstrokato święcące ozdoby uliczne.

P1020134

Maglev – super szybka kolejka z lotniska do centrum miasta

Pierwszy mit obalony – Chińczycy wcale nie jedzą ciągle ryżu. Na ponad sto dań w restauracjach, rzadko która zawierała ten właśnie składnik. A przyznać muszę, że jedzenie pozytywnie mnie zaskoczyło i było wręcz wyśmienite. Dodam, że jestem raczej wybredna, ale jak tu się oprzeć krewetkom w herbacie i innym cudom, których znane mi słowa nie pozwalają opisać?

P1020139

kurczak z czymś zielonym

P1020141

krewetki w herbacie

P1020282

pierożki na parze z przeróżnym nadzieniem (moje ulubione to krewetkowe)

Skoro stanęłam na chińskiej ziemi akurat w „sylwestra”, postanowiłam więc oddać się energii miasta i wraz z nowymi przyjaciółmi, którzy gościli mnie w Szanghaju i swoimi radami ułatwili dalszą podróż po kraju, udaliśmy się na Bund, typowy punkt miasta kojarzony z pocztówek. Chociaż cała dygotałam z zimna, bo nie przygotowałam się na aż tak złą pogodę, to oniemiałam, kiedy padły na mnie te wszystkie wielkomiejskie światła. Z przodu nowoczesna dzielnica, za plecami zabytkowe budynki z klubami i pubami. Po spacerze wzdłuż rzeki postanowiliśmy doczekać północy w jednym z takich lokali. Był tam duży taras z pięknym widokiem, gdzie przez dwie godziny odliczaliśmy czas do magicznej godziny. I… nic. Nic! W tym roku rząd nie zorganizował pokazu fajerwerków. Nieco się rozczarowałam, ale okazało się, że Chińczycy są dosłownie piromanami i puszczali petardy wszędzie, gdzie tylko się dało. Bez ładu i składu, ale za to głośno, hucznie i kolorowo!

P1020146

P1020148W związku z Nowym Rokiem Chińczycy mają aż tydzień wolnego. Zjeżdżają wtedy do swoich rodzin na wielkie obżarstwo, podobnie jak my w święta Bożego Narodzenia. Z tym, że ich jest znacznie więcej, a w czasie wolnym od pracy uwielbiają zwiedzać własny kraj. O tym, co znaczy prawdziwy tłum, przekonałam się już drugiego dnia w Szanghaju, kiedy wybrałam się na starówkę. Efekt przeciskania się pomiędzy Azjatami idealnie oddaje porównanie do uczucia, gdy jest się w wirze wodnym w aquaparku. Nie trzeba za bardzo przebierać nogami, bo sam cię niesie, ale tylko w jednym kierunku, więc nie da się zawrócić i w ogóle bardzo ciężko z niego wyjść. Choć zdjęcia robiłam z trudem próbując wywalczyć odrobinę przestrzeni wokół siebie, to i tak zachwyciła mnie typowa dla tego państwa architektura. Jej piękno jeszcze bardziej eksponują zapalone nad uliczkami lampiony, które automatycznie włączają się po zmroku. Spacer po ogrodzie i tanie, świeże sushi pozwoliły mi chociaż na chwilę zaczerpnąć oddechu i odtajać od miejskiego gwaru.

P1020196

P1020214

P1020236

P1020272

P1020286

P1020313

P1020326

P1020345

Liczyłam skromnie, że wypad poza miasto da mi chwilę relaksu. Niestety, w Dzudziadziao, zwanym tutejszą Wenecją, okazało się, że tysiące Chińczyków wpadło na ten sam pomysł. Mimo to, rejs łodzią a’la gondolą i przechadzka po wąskich ścieżkach nad kanałami okazały się być warte zachodu, zwłaszcza, że udało mi się dotrzeć również do mniej uczęszczanych dróg. Sklepiki kusiły tandetnymi pamiątkami i choć niewielu było zagranicznych turystów, to jednak nie narzekały na brak klienteli. Im bardziej coś było kiczowate, tym chętniej Chińczycy sami to kupowali 🙂

P1020385

P1020377

P1020415

P1020449

P1020458Na koniec udałam się jeszcze do nowoczesnej dzielnicy, do której prowadzi około 5 – kilometrowa ulica z samymi ekskluzywnymi centrami handlowymi dla bardzo zamożnych (z naciskiem na bardzo). Wstąpiłam też do oceanarium, które choć może się pochwalić najdłuższym tunelem wewnątrz akwarium, to jednak poza tym nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Ostatni rzut okiem na Perłę Orientu i pora odlatywać. Kolejny przystanek to oddalone o 1600 km Chengdu w prowincji Syczuan.

P1020626

Nowy projekt z Cinkciarz.pl: Operacja PANDA!

Opowieść z Boliwii i Peru niedokończona, a ja już jestem na innym kontynencie. Nie pisałam jeszcze o wyspie kaktusów na pustyni solnej, o spotkaniu z Pudzianem w La Paz, o zachodzie słońca nad Titicaca ani o tajemnicach Machu Picchu. Obowiązki uczelniane pochłaniają cały mój czas, jednakże, o ile mnie pamięć nie zawiedzie, dokończę jeszcze moją południowoamerykańską historię. Tymczasem los pisze już kolejne rozdziały. Dzięki wsparciu kantoru internetowego Cinkciarz.pl, który już po razy drugi sponsoruje Operację, jestem w Chinach. I to za sprawą tylko jednego, ale bardzo szczególnego zwierzęcia – pand wielkich!

CutePandaBabie

Jestem już w Szanghaju, gdzie wczoraj uczestniczyłam w obchodach Nowego Roku. Nie, nie pomyliło mi się 🙂 10 lutego rozpoczął się hucznie Rok Węża. Najbliższe trzy dni będę zwiedzać intensywnie słynną metropolię, aby później polecieć do Chengdu, gdzie znajduje się największy na świecie ośrodek dla pand. Wkrótce zaczyna się ich sezon rozrodczy, a chińsko – amerykańskie centrum badawcze Bifengxia jest prekursorem rozmnażania zwierząt za pomocą sztucznej inseminacji. Dla mnie to jedyna taka możliwość podejrzenia specjalistów w działaniu nad zachowaniem zagrożonego gatunku. Moja praca marzenie jest coraz bliżej 😉

P1020148

Raz jeszcze dziękuję Cinkciarzowi, który usuwa materialne przeszkody stojące mi na drodze do realizacji pasji. Dziękuję również wszystkim, którzy wspierają mnie dobrym słowem i trzymają kciuki za kolejne „dzikie” pomysły. Równocześnie chcę dodać, że postaram się odpisać na wszystkie Wasze maile po powrocie – niestety ostatnio brakuje mi doby i pewne sprawy muszą nieco poczekać. Tak więc „zai jien”, czyli po chińsku „na razie”!

panda_twins_yaan_sichuan_province01

%d blogerów lubi to: