Chongqing na ostro

Chengdu słynie głównie z tego, że można tam zobaczyć pandy w dużej ilości. To w zasadzie jedyna większa atrakcja tego miasta, dlatego wszystko co tylko możliwe, jest w pandy. Tak też wyglądał mój hostel. Na ścianach pokoju widniały rysunki pand. Kubeczki w pandy na podstawkach – a jakże – również z ich wizerunkiem. Do tego sztućce – z pandą na rękojeści. Nawet na sedesie namalowana była panda! Panował tam gorszy pandziowy kicz niż w ośrodku, z którego wracałam. Wreszcie jednak autobusem wymalowanym w czarno-białe miśki dotarłam na dworzec kolejowy,gdzie ostatecznie pożegnałam się z pandami.

Mr Panda Hostel

Mr Panda Hostel

Gigantyczny dworzec kolejowy z obowiązkową odprawą i bramkami jak na lotnisku.

Gigantyczny dworzec kolejowy z obowiązkową odprawą i bramkami jak na lotnisku.

Pewnie tylko nieliczni z Was słyszeli kiedykolwiek o Chongqing (czyt. czon-cing). Ot, jedna z wielu chińskich metropolii. Tych większych. Wygląda jak jeden gigantyczny plac budowy o powierzchni równej powierzchni Austrii. Już teraz w całej aglomeracji mieszka bagatela 32 mln mieszkańców! W dodatku Chongqing powstaje od nowa z wielkim rozmachem na – o zgrozo – starych, zabytkowych miasteczkach, które zostają zrównane z ziemią bez najmniejszych sentymentów. Są one wchłaniane przez miejskiego potwora i szacuje się, że do 2020 roku Chongqing będzie liczyło 200 mln ludzi. Dowiedziałam się tego oglądając dokument Planete+ na parę dni przed przybyciem, gdy szukałam taniego noclegu oraz informacji o lotnisku. I… troszkę się przeraziłam.Głównie dlatego, że mam niezwykły dar gubienia się i doszłam do wniosku, że tak gigantyczne skupisko niekumających po angielsku ludzi, którzy posługują się nietypowym alfabetem, może sprzyjać moim niefortunnym zdolnościom. Na szczęście nie było aż tak źle – w końcu od czego jest komórkowy translator 😉

Wagonikiem na drugą stronę Jangcy

Wagonikiem na drugą stronę Jangcy

Panorama miasta

Panorama miasta

Trafiłam do uroczego hoteliku, który przypominał stare chińskie zabudowy. Zaraz obok znajdowało się 9-piętrowe „centrum handlowe” w podobnym stylu z kawiarniami i europejskimi restauracjami na samej górze oraz tradycyjną kuchnią poniżej. Oczywiście na obiad wybrałam tę drugą opcję. Jedyny problem jak zwykle stanowiło menu w chińskich znaczkach, które nic a nic mi nie mówią. Tym razem zaszalałam i za około 10 zł zamówiłam sobie sushi 🙂 Na migi.

P1080247

P1080223

W Chongqing nie ma zbyt wiele do zwiedzania – akurat na jeden dzień, który mi pozostał do wylotu. Niestety, sama nie miałam szans, aby połapać się w komunikacji miejskiej. Pozostało mi zatem zmniejszyć zasięg zainteresowań i ruszyć na piechotę, czyli tak jak lubię najbardziej. Niestety, szybko okazało się, że prowizoryczna mapka w przewodniku Lonely Planet ma zasadnicze błędy i w sumie na niewiele mi się zdała. Zmuszona sytuacją, w jakiej się znalazłam, wymyśliłam nowy sposób na poruszanie się po mieście – zrobiłam sobie fiszki. Poprosiłam znającą co nieco angielski Panią w hotelu, aby na karteczkach napisała mi po chińsku nazwy miejsc, do których chcę dotrzeć. Po drugiej stronie już po swojemu zaznaczyłam sobie, co jest czym. Z całym plikiem wyruszyłam na miasto i co zakręt pytałam kogoś z tłumu o drogę, pokazując mu moje wskazówki. W ten sposób najpierw dotarłam do jednej z ostatnich buddyjskich świątyń, jakie ostały się w tej metropolii. Pomyśleć, że kiedyś zajmowała ona połowę miasta, a teraz ginie w wielkomiejskiej dżungli otoczona przez drapacze chmur i  świeci pustkami w środku.

P1080276

P1080278

P1080288

Sweet focia z roześmianym buddą musi być ;)

Obowiązkowo sweet focia z roześmianym buddą;)

Takiego boga to strach się bać :]

Takiego boga to strach się bać :]

Szukając pamiątek dla znajomych i rodziny, z lokalnych targowisk zawędrowałam do… carrefour’a. Z zewnątrz – niby taki sam jak u nas. Zawartość jednak kompletnie inna. Podobnie jak na ryneczku i tam większości artykułów spożywczych nie umiałam nawet nazwać, ale w markecie były one hermetycznie zapakowane, więc miałam szansę przewieźć je do Polski. Od tego momentu pochłonęło mnie włóczenie się po sklepach spożywczych i wrzucanie do koszyka co dziwniejszych różności. Przywlokłam w ten sposób bambusy nadziewane farszem, kwadraciki tofu, piekielnie ostry sos, papryczki syczuańskie, kilka rodzajów herbat, makaron ryżowy (wiem, że u nas też można kupić, ale wierzcie mi – to nie ten sam smak), żelowe cukierki i parę innych rzeczy, które z trudem dały się upchnąć w plecaku. Wywołały za to sporo frajdy i śmiechu przy rozpakowywaniu z bliskimi oraz tym bardziej przy próbie rozszyfrowania chińskich opisów ich przyrządzenia 🙂

P1080340

Ciekawe, co tym razem jest w środku?

Ciekawe, co tym razem jest w środku?

Wędrując tak, dotarłam wreszcie do portu, gdzie doczekałam zachodu słońca i zdecydowałam się na rejs statkiem po zmroku. Panorama oświetlonego miasta podziwianego z perspektywy rzeki Jangcy nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia w porównaniu z niesamowitym Szanghajem. Jednakże wycieczka i tak bardzo się udała za sprawą pewnej grupy przyjaciół. Kiedy tylko zobaczyli, że jestem sama (i jedyna białogęba na całym statku), natychmiast przysiedli się do stolika i zaczęli zamawiać herbatę oraz przystawki, których koniecznie musiałam popróbować. Niekiedy szczerze się uśmiechałam, czasem jednak musiałam robić dobrą minę do złej gry, żeby nie sprawić im przykrości. Miałam w tym już pewne doświadczenie, bo podobne sytuacje zdarzały mi się wcześniej wielokrotnie. Nieraz byłam pod wrażeniem chińskiej gościnności, mimo że w dużej mierze wynikała ona pewnie z czystej ciekawości „egzotycznym gościem z daleka”. A że Chińczykom znacznie lepiej się w ostatnich czasach powodzi, to czemu nie mieliby fundnąć obcej osobie zagadanej na ulicy paru tradycyjnych dań w zamian za miłą pogawędkę? Niestety, nigdy nie pozwalali mi za siebie zapłacić, zupełnie jakby miała to być ujma na honorze.

P1080341

P1080378

Na mój stary, lekko zdezelowany telefon (przypominam, że potłukła mi go małpa w Boliwii) w Chinach patrzyli z lekkim zdziwieniem. Tam już małe dzieciaki śmigają na samrtfonach i tabletach, które na szczęście posiadają aplikację słownika. Tylko dzięki tym wynalazkom cywilizacji mogłam nawiązać nowe znajomości z miejscowymi, którzy koniecznie chcieli mnie poznać (oraz mój numer telefonu i e-mail nie wiadomo w jakim celu ;)). Tak też poznałam się z trojgiem przemiłych ludzi na zdjęciu poniżej, których imion niestety już nie pamiętam. W zasadzie nie pamiętałam ich nawet przez chwilę. Oni mojego też… Po rejsie poszliśmy na pikantną kolację. Syczuan słynie z ostrej kuchni, ale Chongqing bije go dwa razy na głowę! Na dwa kęsy wypijałam szklankę Nestea i tylko dzięki temu nie wypaliło mi dziury z żołądka na wylot. Mowa o hotpocie – słynnym regionalnym daniu. Podaje się go tylko w wybranych restauracjach, których stoliki mają wgłobienia z podgrzewaczem po środku. Stawia się na to wielkie misy z przegródkami wewnątrz. Każda z takich przedziałek jest wypełniona pikantnym sosem i papryczkami dla podkręcenia atmosfery. Następnie wybiera się z karty dań najróżniejsze przekąski, które wrzucamy do „gara” i gotujemy. Jako że nie znam chińskiego, wybór zostawiłam moim nowym znajomym. Wśród tego, co zamówiliśmy, były dziwne grzybki z długą nóżką i malutkim kapeluszem, ogórki, małe jajka – nie wiem czyje, sporo zieleniny również nieznanego mi pochodzenia, jelita, żołądki, parówki, paluszki mięsne i cała masa różnych rzeczy, które nie wiem, czym były i nie wiem, jak smakowały, bo wszystko było jak dla mnie tak samo piekielnie ostre. W dodatku przysmaki te wyślizgiwały mi się za każdym razem, gdy tylko usiłowałam wydobyć je pałeczkami z dość głębokiego naczynia. Oczywiście wywołało to niepohamowane rozbawienie Chińczyków, którzy ostatecznie zlitowali się nade mną i od tamtej pory prześcigali się między sobą w nakładaniu mi jedzenia na talerz.

Tak zakończył się mój ostatni dzień w Chinach – nawet teraz uśmiecham się, gdy sobie o tym przypominam. 🙂

Jeszcze przepis na hot-pot:

1. Przyotuj naczynie z piekielnie ostrym sosem i jeszcze bardziej pikantnymi papryczkami

1. Przygotuj naczynie z piekielnie ostrym sosem i jeszcze bardziej pikantnymi papryczkami

2. Wybierz dodatki, które w nim ugotujesz

2. Wybierz dodatki, które w nim ugotujesz

3. Jeszcze najważniejsze - doborowe towarzystwo

3. Jeszcze najważniejsze – doborowe towarzystwo

4. Smacznego!

4. Smacznego!

Przedszkolaki z naszej paki

Może zacznę od początku. Gdy przyjechałam do Bifengxia Panda Base zdziwiło mnie, że jestem tutaj jedyną studentką. Poznałam tylko Meghan z USA, która robiła badania do swojego doktoratu. I ani pół białej twarzy więcej. Jak się później dowiedziałam, miałam sporo szczęścia dostając się na te praktyki. Maila do Pani Dyrektor działającej w fundacji finansującej tenże ośrodek znalazłam grzebiąc któregoś dnia w Internecie. Odpisała parę miesięcy później, gdy byłam jeszcze w Boliwii. Dopiero tu na miejscu odkryłam, iż chińscy weterynarze omyłkowo zrozumieli, że znam się z tą, jak się okazuje, ważną w szeregach kobietą i tylko dlatego pozwolili mi uczestniczyć w praktykach. W dodatku całkowicie za darmo (musiałam tylko sama się utrzymać). Cóż, uznałam, że lepiej będzie nie wyprowadzać ich z błędu – zyskałam dzięki temu wyjątkowe przywileje 😉

DSC_6362

Pora na lekarstwa – maluszek kurczowo trzyma się drzewa.

Przez pierwszą połowę pobytu byłam całkowicie pochłonięta samicami w rui. Po półtorej tygodnia nastała jednak cisza. Nadejście wiosny obsunęło się nieco w planach, więc i pandy nie wykazywały zainteresowania nałożonym na nie programem rozmnażania. Miałam więc czas przyjrzeć się bliżej 6 – miesięcznym maluchom, które przeniesiono tymczasowo do kliniki. Tylko że… Chińczycy zaczęli ukrywać je przede mną. Z podejrzeniami wtargnęłam na salę operacyjną, gdzie akurat robili badanie USG. Usłyszałam, że nie mogę tam przebywać, co nie powiem, ale dość mnie wzburzyło. To ja wkładam tyle trudu i lecę tysiące kilometrów, żeby usłyszeć trzaśnięcie drzwiami przed nosem?! Zdecydowałam się na poważną rozmowę z weterynarzami. Efektem była półgodzinna narada, z której oczywiście nic nie zrozumiałam. Na koniec przekazano mi jednak, iż mogę zajmować się małymi pandami z zastrzeżeniem, iż mam trzymać buzię na kłódkę i tym bardziej nie pisać o tym w Internecie. O czym? – pytam ich. To wielka tajemnica – wszystkie młode są chore.

P1060154

Ulubione miejsce Ye Ye i świetny punkt widokowy

Objawy: biegunka i wymioty. Temperatura w normie. Lekkie odwodnienie. Małych pandziątek było w sumie siedem. Zwłaszcza dwa były w cięższym stanie. Badanie PCR wskazało na infekcję rotawirusem. Zamówiono surowicę odpornościową, niestety dla jednego z maluszków przesyłka przyszła za późno, biedactwo zmarło w nocy. W ośrodku zapanowała nerwowa atmosfera, a ja mogłam doświadczyć, czym jest praca w komunistycznym państwie, które decyduje nawet o corocznym przychówku pand wielkich. Co więcej, wszelkie podawane leki były opisane wyłącznie w chińskich znaczkach! Nazwy powszechnie stosowane w medycynie jak i nazwy łacińskie były dla nich obce, więc miałam spore problemy z rozszyfrowaniem nawet podstawowych informacji. W ostateczności najlepszym (i jedynym) sposobem na dojście do porozumienia okazał się być internetowy translator.

DSC_6369

W pracy

Przez resztę pobytu opiekowałam się młodymi pandami. Oznaczało to nie tylko podawanie leków, ale też dbanie o drakońską higienę. Poza obowiązkami miałam też sporo czasu na zabawy z tymi przytulaśnymi miśkami, które podążały za mną krok w krok i natychmiast wspinały się po nogawkach na kolana. Nie mogłam długo oprzeć się ich słodyczy i przyznaję się, że skradły moje serce. Szczęśliwie wszyscy mali pacjenci czuli się już dobrze, gdy wyjeżdżałam. Dodam tylko, że zdjęcie z małą pandą i 5 minut zabawy z nią kosztuje dla turysty aż 500 zł. Ja miałam je za darmo tylko dla siebie. Wrażenia – bezcenne.

P1060083

Choć mają już pół roku, to wciąż ich głównym pożywieniem jest ciepłe mleczko.

Pod koniec mojego pobytu przeprowadzaliśmy jeszcze rutynowe badanie zdrowia dorosłych pand. Miałam wówczas okazję poćwiczyć wkłucia dożylne. Ku mojemu zaskoczeniu wszystkie zwierzaki grzecznie wystawiały łapy przez kratki i zaciskały je na specjalnym metalowym kołku. Opiekunowie podawali im kawałki jabłka lub marchewki, a ja w tym czasie mogłam trochę „pogrzebać” igłą, gdyż znalezienie żyły nie szło mi tak szybko, jakbym chciała. Przed samym wyjazdem przyszłam jeszcze pożegnać się z moimi podopiecznymi oraz z serdecznymi ludźmi, których tu poznałam. Chińczycy są niezwykle gościnni, a przed odjazdem każdy z nich podarował mi drobny upominek. Byłam mile zaskoczona i obiecałam, że jeszcze kiedyś ich odwiedzę. Może w przyszłym sezonie?

P1060879

P1060895

Ciekawski nosek

P1060923

Pandzie figle

P1060988

Jestem słodki i wiem o tym!

P1070217

Jedna huśtawka a tyle radości

P1070191

Leżakowanie

P1070151

Moja wesoła gromadka

P1070089

P1070052

Po 2 godzinach zabawy małe pandy zasypiają gdzie popadnie

P1070244

P1070253

Ich ulubionym zajęciem jest trenowanie wspinaczki, nawet po moich nogawkach

P1070276

I’m so happy!

P1060980

P1070783

P1070835

P1070867

P1070330

Ktoś tu chyba pił mleczko?

DSC_6382 (3)

My best memories :*

Na straganie w dzień targowy

Mam już takie przyzwyczajenie, iż podróżując po egzotycznych zakątkach świata, są dwie rzeczy, które koniecznie muszę zrobić. Po pierwsze, zawsze pakuję kostium kąpielowy, nawet jeśli nie planuję pobytu nad morzem. Po prostu uwielbiam pływać i wychodzę z założenia, że nigdy nie wiadomo, może akurat w pobliżu będą gorące źródła albo piękne jezioro i nabiorę ochoty na głębszą eksplorację terenu? Po drugie zaś, kiedy znajdę się w nowym miejscu, zawsze szukam lokalnego straganu. Takiego, gdzie miejscowi zaopatrują się w najpotrzebniejsze rzeczy, przy okazji udając się na ploteczki i pogaduszki z sąsiadami. Wierzcie mi, ale wbrew pozorom właśnie w takim miejscu można się bardzo dużo dowiedzieć o odwiedzanym kraju, poznać miejscowe smaki i zapachy, wdać się w kurtuazyjną rozmowę z Panią sprzedawczynią, która zdziwiona będzie próbowała wytłumaczyć, czym jest ten aromatyczny proszek w woreczku albo ziemniakopodobne białe kulki. W Tajlandii na przykład, na lokalnych targowiskach widziałam rzeczy najbardziej dziwaczne i niezwykłe, których nawet nie potrafię nazwać. W Boliwii znalazłam największy uliczny market na świecie, można się tam zaopatrzyć dosłownie wewszystko, od liści koki, po własny, przed chwilą ukradziony telefon. W Peru natomiast na takim targu oprócz skosztowania pysznego białego sera i najlepszego w smaku awokado, można też zjeść tani obiad i rozsmakować się w najpyszniejszych sokach ze świeżych owoców w przeróżnych kombinacjach (nawet teraz na samą myśl ślinka mi cieknie ;)).

Ponieważ ostatnią niedzielę miałam wolną, więc postanowiłam wykorzystać ten czas i poszwędać się po najbliższym miasteczku. O ile można tak nazwać mieścinę liczącą raptem 1,5 mln mieszkańców. Ot, jedno z wielu, zwykłe i nieturystyczne miasto w Chinach.  Jednak ma w sobie to coś.

Tym razem przedstawiam Wam galerię i zapraszam na popołudniowy spacer do Chin.

P1050463

P1050471

P1050473

P1050460

P1030816

P1030794

P1030731

trójkołowiec

P1030784

bardziej niż plecaki popularne są tu wielkie wiklinowe kosze

P1030651

typowy środek transportu, jakim się najczęściej poruszam

P1030701

P1030834

na mieście pełno jest identycznych, małych klatek, w których trzymane są piękne ptaki – to dla mnie smutny widok

P1050544

P1030881

Mimo, że Chińczycy rzucają wszystko pod siebie, miasta tutaj nie są aż tak tragicznie brudne. To zasługa nieustannie pracujących sprzątaczy.

P1050571

W dzień wolny miejscowi spotykają się na deptaku i grają w karty lub warcaby (nie w chińczyka :P). Przechodząc obok jestem zawsze zapraszana do współuczestnictwa, niekiedy przyłączają się nieznani sobie ludzie.

P1050563

P1050569

Podobnie jak w Indiach i tutaj latawce są bardzo popularną rozrywką.

P1050567

P1050581

P1050552

Uliczne przekąski – arbuz lub ananas za ok. 1 zł

P1030657

P1030678

naleweczki

P1030679

produkcja makaronu

P1050525

Znacie ten owoc?

P1030718

P1030712

supermarket

P1030721

makaron i cośtam jeszcze

P1030722

suszona kałamarnica?

P1030855

P1030858

P1030856

Pan patroszy świeżo ubite coś ze zdjęcia powyżej, a gołąbki… obawiam się, że też do jedzenia…

P1030860P1030867

P1030879

P1030870

P1030872

gotowane jajka w posypce

P1030878

P1030882

P1030883

wodorosty?

P1050457

Uliczne przekąski – tym razem mięsne szaszłyki

P1050479

znowu „coś”

P1050507

po prawej chyba makaron

P1050512

to mi wygląda na głowy jakiegoś gryzonia… chyba nie chcę wiedzieć…

P1050519

ciasto ryżowe

P1050384

po zachodzie słońca tradycyjnie wszystko musi się efektownie świecić

P1050392

Ten lampion zaniósł moje życzenie wysoko pod niebo chińskim bogom.

P1030789

Życie intymne pand

Panda wielka – symbol pokoju, ulubieniec świata, wielokrotny zdobywca pierwszego miejsca w rankingu na największego słodziaka wśród zwierząt. Nie miałam jak dotąd okazji poznać jej osobiście. Ale choć sama uległam czarowi licznych zdjęć w internecie opisanych samymi „achami” i „ochami” , to jednak zastanawiałam się, w czym tkwi prawdziwy urok tych miśków. Czy małe tygryski lub słoniątka nie są co najmniej równie cudowne? Otóż pewnych detali zdjęcie oddać nie może. O tym, że pandy zasługują na bycie numerem jeden wśród gromady czworonogów przekonałam się już w parę minut po dotarciu do Bifengxia Panda Base. Proszę Państwa, proszę sobie wyobrazić tego całkiem sporego misia na zdjęciu poniżej, jak biegnie wywijając każdą łapą w inną stronę, a co dwa – trzy kroki robi fikołki! Albo wbiega na górkę, aby zaraz się z niej turlikać i tak w kółko. Później zaś macha i kłapie pyskiem walcząc z wyimaginowanym przeciwnikiem. A na koniec wspina się na drzewo, żeby za chwilę niezdarnie z niego spaść głową w dół, po czym pobiec dalej jak gdyby nigdy nic. Nieważne czy duże czy małe, pandy swoim zachowaniem natychmiast wzbudzają powszechne rozbawienie i dlatego cały świat postanowił za wszelką cenę ratować je przed wyginięciem. Tylko jak to zrobić, jeśli pandy zapomniały o podstawowym prawie przetrwania gatunku – rozmnażaniu?

P1020712

Hua Mei urodzony w San Diego Zoo świetnie wdrapuje się na drzewa

P1020716

Schodzenie jednak wychodzi mu znacznie gorzej – tutaj zsunął się po gałęziach głową w dół…

P1020717

… lądując w końcu na ziemi

P1020687

Aport!

P1030523

I jeszcze parę fikołków!

Rozród pand od lat budzi zainteresowanie naukowców, gdyż różni się znacznie od fizjologii zwierząt domowych. Chęć do rozmnażania wykazują one tylko na wiosnę, przy czym samice zachodzą w dwu – trzydniową ruję tylko raz do roku. Oznacza to, że w pozostałe 363 dni są bezpłodne. Długość ciąży nie jest jednoznacznie określona, bo mieści się w szerokich ramach 95-160 dni (choć znany jest i przypadek ciąży trwającej aż 324 dni!). To dlatego, że u pand występuje zjawisko zwane opóźnioną implantacją. Oznacza to, że zapłodniona komórka jajowa przez 1,5-4 miesięcy „pływa” w drogach rodnych samicy, a dopiero po tym czasie implantuje się w ścianie macicy zaczynając dalszy podział i rozwój. Dlatego tak ciężko jest przewidzieć datę samego porodu , a także w ogóle zdiagnozować ciążę.

P1030105

Słodziak

P1020929

Pandy mają duże wybiegi i zawsze otwarte domki, gdyż są aktywne zarówno w dzień jak i w nocy

P1020997

yummy!

Zwykle rodzi się jedno młode późnym latem. Zdarzają się jednak bliźnięta, a nawet trojaczki. W naturze jednak matka wybiera najsilniejszego potomka porzucając pozostałe, gdyż nie jest w stanie zaopiekować się większą ilością potomstwa. W bazie naukowej, w której obecnie pracuję, opracowano skuteczną metodę, dzięki której możliwe jest odchowanie całego miotu. Rozwiązanie jest w gruncie rzeczy proste. Matka zajmuje się jednym z bliźniąt, podczas gdy weterynarze opiekują się drugim. Co kilka dni robią zamianę podrzucając matce pierwszą pandzię, a zabierając drugą. Zapewnia to optymalne warunki zwierzakom i równe szanse na start w dorosłość. Oba noworodki częściowo dorastają na naturalnym mleku matki jak i na mleku zastępczym.

P1030253

Maluchy w swoich przepychankach są bardzo nieporadne i robią to w jakby zwolnionym tempie

P1030137

Przedszkole

P1020764

P1020857

Uboga dieta bambusowa nie pozwala na zbytnie wydatkowanie energii w ciąży i laktacji, dlatego młode pandy są najmniejszymi noworodkami spośród wszystkich ssaków za wyjątkiem torbaczy i rosną bardzo wolno. Dojrzewają płciowo w wieku 5-7 lat, po czym wydają na świat własne potomstwo. W warunkach naturalnych zwykle jest to raz na dwa lata, jednak tutaj młode są odstawiane od matek wcześniej i dlatego samice mogą zachodzić w ciążę nawet co roku. Jednakże tylko 1/3 samców żyjących w niewoli ma zachowane zachowania płciowe. Dodam, że pandy wybierają sobie partnerów w szczególny sposób, co znaczy po prostu, iż nie wszystkie samice są atrakcyjne dla samców. Stąd liczne problemy w rozmnażaniu tych zwierząt w niewoli. Obecnie najskuteczniejszą metodą zapewniającą zapłodnienie w sytuacji, gdy nie dochodzi do naturalnego krycia, jest sztuczna inseminacja. Nasienie pobrane metodą elektroejakulacji jest odpowiednio selekcjonowane i następnie przechowywane w ciekłym azocie. W ten sposób może przetrwać wiele lat, co pozwala wykorzystać nasienie nawet od nieżyjących już samców i zapewnia odpowiednią pulę genetyczną, którą wymieniają się wszystkie współpracujące ze sobą ośrodki trzymające pandy. Czy te wszystkie działania zapewnią jednak przetrwanie gatunku? Pytanie to pozostaje bez odpowiedzi, gdyż nie jesteśmy w stanie zwiększyć liczby młodych rodzonych na wolności, a pandy, jak widać, niespecjalnie się przejmują swoim losem i czającą się groźbą całkowitego wyginięcia. Obecnie w rezerwacie Wolong prowadzi się „trening” małych pand mający przystosować je do życia w naturze. Póki co jednak wszelkie próby wypuszczenia zwierząt zakończyły się niepowodzeniem i szybką ich śmiercią.

P1030023

Jest leżaczek, jest bambus, jest cool!

P1020737

P1020907

Nie ma to jak popołudniowa drzemka, każdy to wie

P1030132

Jestem tutaj, ponieważ szczególnie interesuje mnie rozród gatunków zagrożonych i możliwości współczesnej medycyny, która może być dla nich ratunkiem. Okres luty – marzec to dopiero początek sezonu wśród pand, gdyż jego szczyt przypada raczej na miesiące marzec – kwiecień. Przygotowania ośrodka polegają na stałym monitorowaniu samic, co umożliwi w miarę szybkie rozpoznanie zbliżającej się rui. W związku z tym codziennie zbieram mocz, a następnie w świetnie wyposażonym laboratorium (sponsorowanym przez USA) badam poziom hormonów płciowych. Niekiedy dodatkowo robimy waginoskopię, czyli badanie błony śluzowej pochwy. Można to bez przeszkód wykonać przez kratki, pandy są świetnie wyszkolone i za jabłuszko lub marchewkę kładą się jak na stole ginekologicznym. Wszelkie zabiegi pokrywają się z obserwacją behawioru zwierząt, gdyż wykazują one szereg interesujących zachowań płciowych, o których jeszcze napiszę. Będę miała dużo szczęścia, jeśli uda mi się wziąć udział w inseminacji przed wyjazdem – teraz wszystko w rękach pandzioszków. Czekamy! 🙂

P1020642

Bifengxia (czyt. bi-fung-sia) Panda Base

P1020897

P1030412

P1020825

Nowy projekt z Cinkciarz.pl: Operacja PANDA!

Opowieść z Boliwii i Peru niedokończona, a ja już jestem na innym kontynencie. Nie pisałam jeszcze o wyspie kaktusów na pustyni solnej, o spotkaniu z Pudzianem w La Paz, o zachodzie słońca nad Titicaca ani o tajemnicach Machu Picchu. Obowiązki uczelniane pochłaniają cały mój czas, jednakże, o ile mnie pamięć nie zawiedzie, dokończę jeszcze moją południowoamerykańską historię. Tymczasem los pisze już kolejne rozdziały. Dzięki wsparciu kantoru internetowego Cinkciarz.pl, który już po razy drugi sponsoruje Operację, jestem w Chinach. I to za sprawą tylko jednego, ale bardzo szczególnego zwierzęcia – pand wielkich!

CutePandaBabie

Jestem już w Szanghaju, gdzie wczoraj uczestniczyłam w obchodach Nowego Roku. Nie, nie pomyliło mi się 🙂 10 lutego rozpoczął się hucznie Rok Węża. Najbliższe trzy dni będę zwiedzać intensywnie słynną metropolię, aby później polecieć do Chengdu, gdzie znajduje się największy na świecie ośrodek dla pand. Wkrótce zaczyna się ich sezon rozrodczy, a chińsko – amerykańskie centrum badawcze Bifengxia jest prekursorem rozmnażania zwierząt za pomocą sztucznej inseminacji. Dla mnie to jedyna taka możliwość podejrzenia specjalistów w działaniu nad zachowaniem zagrożonego gatunku. Moja praca marzenie jest coraz bliżej 😉

P1020148

Raz jeszcze dziękuję Cinkciarzowi, który usuwa materialne przeszkody stojące mi na drodze do realizacji pasji. Dziękuję również wszystkim, którzy wspierają mnie dobrym słowem i trzymają kciuki za kolejne „dzikie” pomysły. Równocześnie chcę dodać, że postaram się odpisać na wszystkie Wasze maile po powrocie – niestety ostatnio brakuje mi doby i pewne sprawy muszą nieco poczekać. Tak więc „zai jien”, czyli po chińsku „na razie”!

panda_twins_yaan_sichuan_province01

%d blogerów lubi to: