Jak rozzłościć słonia i przeżyć – krótki poradnik

Kiedy Brian Jones (założyciel Moholoholo), każe rzucać miski, szczotki i wszystko inne oraz natychmiast się szykować (chociaż nie wiadomo na co), to znak, że coś się dzieje… Chociaż nie zawsze jest to coś niezwykłego – pierwszym razem pojechaliśmy zobaczyć węża intruza z sąsiedniej wioski, który zakradł się do jednego z pomieszczeń i właśnie trawił trzy świnki morskie. No tak, węże to w tym regionie codzienność, sam syn Briana stracił rękę przez takiego jednego. Dlatego byliśmy odpowiednio przeszkoleni, jak zachować się w obecności jadowitego gada, na które trzeba szczególnie uważać, a ukąszenie których będzie dla nas zabójcze, bo do najbliższego szpitala był kawałek drogi. Dobrze wiedzieć, zwłaszcza, jak się wraca po ciemku z małą latareczką…

Pokaż kotku, co masz w środku?

Dysfolid – wystarczy jedna kropla jadu do zabicia człowieka, chociaż działanie trucizny jest wystarczająco wolne, aby podać surowicę. Tego samca znaleźliśmy na terenie ośrodka, samice są brunatne.

Kolejnym razem polowaliśmy na innego gada-ludojada, mianowicie na krokodyla. Z niewiadomych powodów (chociaż można się domyśleć) upodobał on sobie ludzkie siedliska, gdzie czaił się na swoje ofiary. Miejscowi chcieli się już z nim rozprawić po swojemu, ale udało się ich przekonać, abyśmy mogli schwytać drapieżcę i wywieźć daleko na bezludzie. Założyliśmy specjalną pułapkę, ale niestety tego dnia nie udało się go schwytać. Cóż, może następnym razem – oby tylko wcześniej, zanim on sam przechytrzy ludzi.

Ten krok stracił kawałek pyska w walce z innym samcem.

Jeden z moich ostatnich dni na miejscu, ktoś obudził mnie wcześnie rano. Zmęczona po poprzedniej nieprzespanej nocy z Danny (mały nosorożec, o którym pisałam w poprzednich postach), nawet o nic nie pytałam, tylko automatycznie spakowałam wszystko, co niezbędne i wgramoliłam się do jeepa. Słońce tego dnia piekło niemiłosiernie, co pamiętam doskonale, bo zapomniałam wziąć kremu ochronnego. Możecie się domyśleć, jak wyglądałam po całym dniu pracy na świeżym powietrzu.

Zimą studenci mają możliwość nocować w tym domku i obserwować zwierzęta podchodzące do wodopoju znajdującego się naprzeciwko.

Do Parku Krugera pojechaliśmy w konkretnym celu – mieliśmy zamienić taśmy i baterie w kamerach zastawionych na kłusowników. Kiedy Brian montował je w chaszczach i innych zakamarkach, ja miałam stać z jego bronią na czatach i pilnować, czy ktoś (a raczej coś) nie rozgląda się za posiłkiem w naszej okolicy. Na szczęście było zupełnie spokojnie, gdyż w razie potrzeby i tak nie umiałabym się obsłużyć strzelbą. Takie kamery to jeden ze sposobów walki z kłusownictwem, który przynosi wymierne rezultaty i niejednego oprawcę udało się już w ten sposób zidentyfikować i schwytać. Krążąc tak po okolicy natrafiliśmy na ślad, który nie powinien był się tam znajdować. Teren ten jest ściśle chroniony, a w ostatnich dniach nie było żadnych wycieczek. But, który zostawił tenże odcisk, z pewnością należał do dorosłego mężczyzny, który musiał przechodzić tamtędy około trzech dni wcześniej. W pobliżu nie było żadnych innych śladów (mam na myśli podejrzanych śladów, bo oczywiście było całe mnóstwo innych, należących do hien, hipopotamów czy nosorożców). Osoba ta najprawdopodobniej poruszała się po kamieniach, a ten jeden ślad powstał przez postawioną omyłkowo nie w tym miejscu stopę. Co w takiej sytuacji robić? Wystarczył jeden telefon i już w ciągu godziny grupa antykłusownicza była na miejscu i rozpoczęła poszukiwania. Tylko w zeszłym roku w tamtych okolicach znaleziono 16 zabitych nosorożców, więc było o co się martwić.

Ukryte kamery to sprawdzony środek w walce z kłusownikami.

A gdzie w tym wszystkim ten wściekły słoń? No właśnie, jadąc przez busz dostrzegłam w oddali samotnego olbrzyma zajadającego się w najlepsze przy wodopoju. Podjechaliśmy więc, aby przyjrzeć mu się z bliska. Zatrzymaliśmy się w bezpiecznej odległości, zawróciliśmy samochód, aby w razie czego móc natychmiast odjechać i przyglądaliśmy się imponującemu samcowi. Ten, wyraźnie niezadowolony z naszej obecności, zaczął wymachiwać uszami i dawać znaki ostrzegawcze. Czekaliśmy dalej. Podszedł bliżej i zarzucił trąbą odganiając nas jak uporczywe muchy. Brian nadal nie ruszał, a mnie kamera zaczęła drżeć w rękach, kiedy słoń był już naprawdę blisko. Każdemu w końcu puszczają nerwy, zwłaszcza, kiedy ktoś nie daje mu spokoju. Samiec ruszył biegiem w naszym kierunku i… zatrzymał się 3 metry przed samochodem! Na to Brian spokojnie włączył silnik i odjechaliśmy.

Ewidentnie przyjechaliśmy nie w porę. Z ciekawostek – jądra słoni nie zstępują, pozostając w jamie brzusznej przez całe życie.

Dlaczego ten słoń był taki agresywny? Otóż samce osiągnąwszy dojrzałość wchodzą w okres zwany must. Wyrzut testosteronu sprawia, że rozwścieczone zwierzęta stają się nieobliczalne. Mniejsze mogą zaatakować te większe, co normalnie nie miałoby miejsca. Z reguły inne słonie schodzą takim z drogi. Można je rozpoznać po obfitej wydzielinie spływającej z gruczołu skroniowego, znajdującego się między uchem a okiem. Spotkany przez nas osobnik dopiero wchodził w tenże okres, inaczej moglibyśmy mieć niemały problem. Tak więc rada na przyszłość – jeśli kiedykolwiek zobaczycie słonia z plamą na twarzy jak u tego na zdjęciu poniżej, to bierzcie nogi za pas i uciekajcie jak najdalej!

Lekcja anatomii w buszu

Weterynaria, jak wiadomo, jest trudną nauką. Wymaga ogromnej wiedzy, ale też dobrej praktyki, wyczucia i wprawnego oka. Aby poznać bliżej naszych pacjentów, często uczymy się na martwych zwierzętach, zdobywając za każdym razem wiedzę, której nie zastąpią żadne książki czy zdjęcia. Na wieść o padłym słoniu w Moholoholo na moment zapanował popłoch i wielkie poruszenie. Mieliśmy raptem dziesięć minut, żeby przygotować się do wielu godzin pracy wśród uporczywych much i wyniszczającego upału. Z jednej strony zawsze napawa mnie smutek, kiedy spotykam się ze śmiercią zwierzęcia. Z drugiej zaś doceniam tę nieczęstą okazję zajrzenia do wnętrza tych osobliwych roślinożerców, zwłaszcza, że tylko czterej studenci mieli możliwość wzięcia udziału w sekcji.

Mówi się o nich łagodne olbrzymy, a potrafią być bardzo niebezpieczne

Jazda jeepem na miejsce przeznaczenia należała do wyjątkowo ekstremalnych, zważywszy na to, że staliśmy z tyłu na pace wyginając się na wszystkie strony, aby tylko uniknąć zderzenia z wystającymi w gęstym buszu gałęziami. Na miejscu pomagało nam dwudziestu miejscowych, którzy wykroili aż 2,5 tony mięsa dla kociaków i sępów w naszej klinice – przecież w przyrodzie nic nie może się zmarnować. Ja natomiast zniknęłam „w środku” poszukując narządów wewnętrznych pomiędzy ogromnymi wręcz jelitami i z fascynacją odkrywałam zagadki dzikiego świata zwierząt.

Zdaję sobia sprawę, że nie wszyscy mają ochotę oglądać martwego słonia i dlatego wstawiam tylko to jedno zdjęcie. A jak weterynarze są zainteresowani szczegółami, to zapraszam do kontaktu.

Ze względu na spore gabaryty ciała, cała akcja zajęła wiele godzin, chociaż nie pamiętam dokładnie ile. Wiem natomiast, że kiedy kończyliśmy, był już środek nocy, a wokół panowała zupełna ciemność, w której nie sposób było nic dostrzec. Wokoło rozstawione były samochody z włączonymi silnikami i światłami, co miało nie tylko ułatwić nam pracę, ale przede wszystkim odstraszyć potencjalnych intruzów, którzy zwabieni zapachem świeżego mięsa z pewnością czaili się w pobliżu i czekali na swoją kolej. W końcu kości i wnętrzności pozostawiliśmy w buszu – za pewne ku radości hien i innych mięsożerców.

W przyrodzie nic nie ginie - mięso martwego słonia starczy na co najmniej miesiąc, aby wyżywić kociaki w ośrodku

Jak się później okazało, intensywny zapach krwi martwego słonia zwabił nie tylko zainteresowanych tanim posiłkiem. Wracając samochodami załadowanymi mięsem, zostaliśmy zaskoczeni przez potężnego samca słonia – prawdopodobnie brata zmarłego, który pojawił się nagle z głuchej ciemności w świetle reflektorów. Olbrzym miał zdecydowanie nieprzyjazne nastawienie i ruszył w naszą stronę wachlując ogromnymi uszami i wymachując trąbą. Woń zmarłych krewnych wywołuje u słoni agresję, a że są od nas znacznie większe i o wiele szybsze oraz silniejsze, to jest się czego bać. Nasz kierowca bez żadnego ostrzeżenia wdepnął gwałtownie pedał gazu i wyminęliśmy zwierzę w ostrym zakręcie. Na szczęście nie miał ochoty nas gonić – ufff…

Jazda nocą przez busz z wonią świeżej krwi ciągnącą się za samochodem wiąże się z ryzykiem spotkania drapieżników, ale nie tylko

Walka z kłusownictwem, ekspansją cywilizacji i w związku z tym zagrożeniem wielu gatunków zwierząt jest bardziej skomplikowaną sprawą, niż zdawałam sobie dotąd sprawę. Stosuje się przy tym przeróżne techniki, mniej lub bardziej niebezpieczne. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że nad głowami niczego nieświadomych mieszkańców afrykańskiego buszu przelatują pociski i toczy się walka o życie i o fortunę oczywiście. Kenijski prezydent na znak protestu spalił całą odzyskaną kość słoniową wartą kilkanaście milionów dolarów. Niestety, niewiele to zmieniło w prostych umysłach zabijających, których nierzadko głód i bieda zmusza do tak okrutnych czynów. Z kolei południowoafrykański rząd zdecydował się sprzedać kość słoniową, co z początku wywołało u mnie zniesmaczenie. Okazuje się jednak, że kiedy olbrzymie kły zostały rozesłane w świat, ich cena spadła do tego stopnia, że kłusownikom przestały się opłacać dalsze polowania (a dodam, że wytropienie i postrzelenie słonia proste nie jest  i wymaga kosztownego sprzętu). W ten sposób w Kenii wciąż ratuje się pojedyncze sztuki, podczas gdy w RPA słoni jest obecnie za dużo jak na dostępną im do życia powierzchnię, która jest niczym, jeśliby porównać do czasów, kiedy całe stada przemierzały kontynent od jego południowego krańca aż po Tanzanię i Kenię. Stworzyło to kolejny problem, bowiem ci ogromni roślinożercy przemieszczają się niszcząc po drodze wszelką roślinność i wieloletnie drzewa. Ekosystem zmienił się do tego stopnia, że z kolei zaczęło brakować pożywienia dla innych zwierząt i tym sposobem wyginęły niektóre gatunki antylop, a także ptaków.

Czy można powiedzieć, ile warta jest utrata piękna tego świata? Tutaj lwica, która wyrwała się z uścisku morderczych drutów.

Na tym przykładzie chciałam Wam przedstawić, drodzy Czytelnicy, jak skomplikowana jest każda próba chronienia zagrożonych zwierząt. Nasza Ziemia staje się coraz uboższa za każdym razem, kiedy bezpowrotnie ginie ostatni osobnik swojego gatunku. W świecie przyrody, do którego choć raz wtrącił się człowiek, bardzo ciężko jest zaprowadzić z powrotem właściwy porządek i równowagę. Wśród znanych, a także kontrowersyjnych metod trzeba szybko wybrać tę, która będzie skuteczna – zanim będzie za późno.

W wojnie o życie i fortunę wszystkie chwyty są dozwolone...

Projekt ASHA w Indiach.

Termin wyjazdu: 30.01-28.02.2011

Miejsce: Indie, Ahmedabad, ASHA Foundation.

Niezbędne dodatkowe szczepienia: wścieklizna, wirusowe zapalenie wątroby typu A i B, dur brzuszny, meningokokowe zapalenie opon mózgowych.

Cel: Czynny udział w projekcie polegającym na sterylizacji oraz kastracji bezdomnych psów, szczepieniu ich przeciw wściekliźnie, a także pomocy medycznej wszystkim potrzebującym zwierzętom w mieście, w tym dzikim ptakom cierpiącym z powodu licznych okaleczeń na skutek puszczania latawców.

 

%d blogerów lubi to: