Egzotyka inaczej, czyli wrażenia ze stolicy Indii.

Szybki prysznic z zamkniętymi oczami, żeby nie widzieć grzyba straszącego w łazience, krótka drzemka po wielu prośbach o czystą pościel i byłam gotowa na pierwsze „rozpoznanie terenu”. Zwiedzanie postanowiłam zacząć od posiłku, który smakiem wprowadziłby mnie do kultury indyjskiej. Chwilę szukałam czegoś kusząco pachnącego, ale przyuliczne stragany, gdzie żywili się miejscowi, nie wyglądały zbyt zachęcająco. W końcu zdecydowałam się na jedną z restauracji, gdzie akurat przebywało kilku turystów- uznałam to więc za dobry znak 🙂 Napełniłam dopominający się już posiłku brzuch, kiedy słońce na dobre się rozbudziło i grzało moje plecy. Studiowałam mapę i przewodnik planując dzień. Niepotrzebnie- w Indiach lepiej nie myśleć za dużo do przodu. Najlepiej zwolnić tempo, przystanąć chwilę, przyjrzeć się ulicy i temu, co się tam dzieje. Trzeba spróbować zrozumieć jak funkcjonują Indie. Inne potrzeby, inne problemy i pragnienia, inny kodeks moralny- właściwie to wszystko jest tak różne od polskich realiów, że potrzeba czasu, żeby zaakceptować nowe zasady.

Spice Market

Piekarnia.

Pierwsze zderzenie z rzeczywistością. Zawinęłam resztki śniadania w serwetkę uznając, że w takim kraju jedzenie absolutnie nie powinno się marnować. Poczęstowałam nim napotkanego na ulicy psa- obwąchał, pokręcił nosem i zrezygnował. Dopiero wtedy spostrzegłam pomarszczoną staruszkę o lasce, która wygłodniałym wzrokiem wpatrywała się w moje resztki. Nigdy nie zapomnę tego błagalnego spojrzenia pełnego nadziei… Szybko zabrała jedzenie i odeszła. Pozostawiła mnie skonsternowaną i zatrwożoną. Nie przeszło mi nawet przez myśl, że ktoś mógłby chcieć zjeść pozostałości z mojego talerza! A jednak- niejedna osoba tego dnia marzyła o ciepłym posiłku. To wydarzenie długo nie dawało mi spokoju i niewątpliwie dało dużo do myślenia. Poczułam, że wstyd mi własnych problemów, które okazały się być takie małe i nieważne. Tutaj nie miały znaczenia- liczyły się najbardziej podstawowe potrzeby i to, by przetrwać do następnego dnia. Ból i cierpienie był nieodzowne.

Tak zwany gimbus.

Chociaż niewielu turystów można było spotkać w tak ogromnym mieście, to jednak miałam szczęście poznać Amerykanina, który podzielił się radami z podróży i oprowadził mnie po największych atrakcjach Delhi. Czerwony fort i liczne świątynie były tylko wstępem do zapowiadającej się przygody. Bawiłam się w próbowanie przeróżnych dań, ponieważ menu było napisane w języku hindi. Targowałam się na bazarku i odziałam hinduskie „spodnie Alibaby”. Dałam się nawet namówić na hennę i spróbowałam tak popularnej herbaty z mlekiem (na niby, bo w dbałości o swój żołądek wylewałam po trochu za siebie… 🙂 ). W końcu udało mi się odnaleźć spice market- ogromne targowisko z przeróżnymi, zniewalająco pachnącymi przyprawami. Wiedziona zapachem zgubiłam się w labiryncie tłocznych uliczek trafiając przypadkiem na polecaną restaurację. Mieli nawet umywalkę z bieżącą wodą i mydłem (!), a naczynia były prawie (!) czyste. Jedzenie chyba smaczne, ale już po paru kęsach nie czułam nic poza pieczeniem, które wypalało mi gębę! Również pierwszy i ostatni raz jadłam wówczas mięso, a dokładniej kurczaka. Był pyszny, nie śmiem zaprzeczyć, ale… kiedy następnego dnia przechodziłam koło rzeźnika, zdecydowanie straciłam wszelką ochotę na kolejne próbowanie mięsa przez najbliższy miesiąc. Rzędy klatek ze ściśniętymi maksymalnie kurczakami, a obok Hindus kroi mięso nożem trzymanym w stopie. Warunki mało higieniczne- delikatnie ujmując. I to jest właśnie Azja- lepiej po prostu nie myśleć, co się działo z naszym jedzeniem, zanim trafiło na talerz 🙂

Kurczaki...

...trafiają do rzeźnika...

...a w końcu do mięsnego i na talerz! Bon appetit 😉

Jeszcze słów parę o procedurze kupowania biletu na pociąg. Biurokracja w Indiach bije wszelkie rekordy, ale jakże za to uczy człowieka cierpliwości. Najpierw oczywiście trzeba znaleźć dworzec. Jak już się tam dotrze, należy odszukać właściwe okienko, to znaczy takie, gdzie obsługuje się obcokrajowców. Z reguły stoi przy nim długa kolejka Hindusów. W międzyczasie można wypełnić formularz, który otrzymamy w innym okienku. Wpisujemy swoje dane- imię, nazwisko, wiek, płeć, adres, itp. oraz informacje dotyczące przejazdu, tzn. skąd, dokąd, kiedy, numer pociągu i klasa. Ponieważ rozkłady jazdy są w języku hindi, a więc zupełnie dla nas nieczytelne, o szczegóły trzeba się pytać już przy kasie. Dalej już prosto- płacimy i odbieramy bilet. Na każdym wagonie będzie wisiała lista z nazwiskami podróżnych i numerami miejsc. Ja osobiście polecam klasę sleeper- najtańsza z możliwych i „w miarę” wygodna przy dłuższych trasach. A ilu ludzi można poznać!

Popularna henna- zamiast miesiąca trzymała się ledwo tydzień!

Nietrudno się zgubić na zatłoczonych ulicach. I trzeba uważać, żeby nie wdepnąć w krowi placek 😉

Rozkręcałam się, a może to Indie mnie rozkręcały? W rezultacie niewątpliwie dałam się ponieść radości z każdej chwili w odległym zakątku świata i popłynęłam z prądem kultury indyjskiej w nieznaną sobie otchłań skrajności. Próbowałam zrozumieć to, co proste, a zarazem tak odległe od znanej mi rzeczywistości. Prawo dżungli to chyba jedyne faktycznie funkcjonujące w kraju Hindusów. Zakochać się w Indiach można dopiero, jeśli zaakceptuje się je takimi, jakie są. A są różne, po prostu inne od wszystkiego.

India Gate.

Jama Masjid- największy meczet w Indiach.

Co, gdzie i jak:

Nocleg: hotel Hindustan 350Rp/pokój 2-osobowy. Zimna woda, brudna pościel i grzyb na ścianie, ale za to blisko dworca. Raczej nie polecam, chociaż i tak pewnie byście tam nie trafili, bo jest dość dobrze schowany w jednej z odnóg słynnej ulicy Main Bazaar 😉

Transport: z lotniska międzynarodowego autobus do dzielnicy Paharangi (20Rp), dalej tuk- tuk za 40Rp, którym nigdzie nie dojechałam, bo kierowca woził mnie w kółko i kręcił, że Main Bazaar jest tego dnia wyłączone z ruchu z powodu lokalnego święta. Reszta drogi pieszo- to najpewniejszy sposób poruszania się po Delhi.

Ceny: tuk-tuk do Old Delhi 60Rp, dwie godziny obwożenia tuk-tukiem po głównych atrakcjach miasta 200Rp, henna 200-300Rp, bilety wstępu do meczetu i czerwonego fortu po 200Rp.

Na miejscu: najlepiej poruszać się metrem;dworzec znajduje się na końcu Main Bazaar Rd.- można kupić bilety i uzyskać informację w punkcie dla turystów (schodami w górę). Mile widziany napiwek za usługi wszystkich ludzi, którym uczciwość jest jeszcze znana.

Uważać na: krowie placki na ulicy. Poza tym nie należy ufać przydrożnym biurom turystycznym- jest tylko jedno prawdziwe w Delhi! Trzeba mieć się na baczności, uważać na złodziei i nie wierzyć w kłamstwa Hindusów oraz być czujnym na ich przekręty. Cenę konieczne mocno targować nawet do 20-30% pierwotnej wartości i zawsze trzeba ją ustalić z góry tzn. zanim skorzysta się z taksówki itp. Najlepiej upewnić się również co do waluty- po przejeździe mogą zażyczyć sobie zapłaty w dolarach zamiast w rupiach.

1 komentarz (+add yours?)

  1. rozmal
    Kwi 20, 2011 @ 16:26:53

    Mieszane mam uczucia co do tych słynnych Indii. Po Twoim blogu jednak chce się osobiście sprawdzić te niezwykłości. Podziwiam odwagę.

    Odpowiedz

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: