Moja Księga Dżungli cz. IV

Wczesny poranek. Millie zatrzymała się, żeby naostrzyć pazurki, a ja, korzystając z chwili wytchnienia, podeszłam do rzeczki przemyć ręce. Gęsta mgła opadała ciężko na otaczającą roślinność zmniejszając i tak słabą widoczność do nie więcej niż metr. Kiedy się odwróciłam, kotka leżała na pniu i bacznie przyglądała się moim ruchom. Wyjęłam aparat i zaczęłam jej robić zdjęcia, jednakże szybka natychmiast zaparowała i nic nie wychodziło. Wobec tego rozłożyłam starą, wygniecioną koszulę na kamieniu i rozpakowałam prowiant. Uważam, że dżungla najpiękniejsza jest właśnie, kiedy spowija ją mgła, która nadaje aury tajemniczości. Dlatego nawet proste śniadania smakowały inaczej, lepiej, choć z drugiej strony pod koniec dnia banany i bułki były już całe nasiąknięte wilgocią tracąc na atrakcyjności.

Kiedy tak kontemplowałam przyrodę i napawałam się chwilą, zdałam sobie sprawę, że cykady tego dnia były takie jakby cichsze, a zamiast nich przekrzykiwały się żaby, których jednak nie byłam w stanie dostrzec. Też nie małpy, a silny wiatr szargał koronami drzew, z których na nasze głowy spadały wielkie, wyschnięte liście. Wreszcie Millie zadecydowała, że idziemy dalej. Ledwo zrobiłyśmy parę kroków, a w miejscu, gdzie uprzednio odpoczywałyśmy, spadł ze szczytów drzew wielki konar. Wystraszyłam się, bo gdybyśmy zostały tam dłużej, to skończyłoby się w najlepszym wypadku tylko połamaniem. Może kotka wyczuła w jakiś sposób, co się święci?

Myślę, że tak, ponieważ chwilę później odezwały się złowrogo pierwsze grzmoty. Ocelotka uciekła do jaskini, w której schronienie znalazł również zaspany nietoperz – niestety jego drzemka została brutalnie przerwana i nie doczekał już kolejnej nocy. Millie uznała, że to bezpieczne miejsce i że przeczeka w nim nadchodzącą burzę. O mnie raczej nie myślała, gdyż jej skrytka była na tyle mała, że nie miałam szansy się zmieścić, ale na tyle długa, że trzymałam tylko za koniec smyczy, zaś kotka zniknęła gdzieś w ciemnościach jaskini.

Nie było mżawki ani drobnych kropel deszczu zwiastujących nadchodzący pogrom. Lunęło praktycznie bez zapowiedzi i to od razu z pełną pompą. Jedynie chwilę trwało zanim woda spłynęła po liściach z górnych partii drzew na sam dół i zmoczyła mnie nie zostawiając suchej nitki. Nie jestem z cukru, są wakacje, dam sobie radę – pomyślałam. I wtedy burza rozgorzała na dobre. Takich grzmotów jak tam, nie słyszałam jeszcze nigdy w życiu. Myślałam, że pękną mi bębenki w uszach, że coś złowrogiego czai się na mnie. Skuliłam sie pod największymi liśćmi, trzęsąc się z zimna i… strachu niestety. Odezwała się ta część przyrody, która do tej pory zawsze milczała. Korony drzew kiwały się na wszystkie możliwe strony, a ciężkie gałęzie co chwilę spadały gdzieś w pobliżu.Nagle zrobiło się potwornie ciemno. Nie wiedziałam już, czy schować się pod rozłożystymi drzewami, czy szukać otwartej przestrzeni, o którą jednak szczerze mówiąc w dżungli jest dość ciężko. Poza tym wciąż miałam pod opieką ocelotkę, której za żadne skarby nie mogłam wywabić z jej kryjówki.

Przypomniało mi się wtedy, że mam telefon alarmowy. Mój plecak był już całkiem przemoczony, ale na szczęście aparat wciąż działał, więc zadzwoniłam do biura prosić o pomoc. Zdążyłam powiedzieć dwa słowa i rozmowa została przerwana. Próbowałam później jeszcze wiele razy, ale sieć krótko mówiąc padła. A więc stałam, marzłam, modliłam się i odliczałam czas. Strugi deszczu spływały po mojej twarzy. Błagałam kotkę, żeby raczyła wyjść i wrócić do klatki, używając do tego przeróżnych argumentów. W końcu, może bardziej żeby dodać sobie otuchy, zaczęłam śpiewać. Coraz głośniej i głośniej – właściwie to darłam się wniebogłosy mając nadzieję, że może jednak ktoś mnie usłyszy. Muszę tutaj dodać, że mam fatalny głos, po prostu nie potrafię śpiewać. Tak myślę, że wtedy jednak mnie to uratowało – kotka najpierw wychyliła się ze swojej norki, a potem spojrzała na mnie z poirytowaniem. Na szczęście nie zdążyłyśmy się jeszcze za bardzo oddalić od klatki, więc biegusiem wróciłyśmy szybko do punktu wyjścia. Tym razem i ja mogłam się schować w klatce Millie.

jungle

1 komentarz (+add yours?)

  1. rozmal
    List 18, 2012 @ 18:15:01

    Natalio! Jesteś niesamowita, przecież to horror! Podziwiam Cię. Uśmiałam się z Twoich metod na odpędzenie strachu piosenką.

    Odpowiedz

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: